środa, 27 marca 2013

Wielkanoc..?

Wyjątkowo w tym roku jej nie czuję. W najmniejszym stopniu. Najchętniej wyjechałabym gdziekolwiek, zjadła wszystko jedno co podstawione pod nos i nie robiła kompletnie nic. Różne Wielkanoce pamiętam, ale takiej nigdy.
Prawdopodobnie ma na to wpływ wszechobecny śnieg i lód, który nijak się z tymi świętami nie kojarzy. Żadnego powiewu ciepełka, żadnych listków, słoneczka, za to pryzmy zasp i lodowisko na chodniku. Bywało, że w drodze do kościoła ze święconką poleciały z nieba drobne płatki śniegu, bywało zimno, wietrznie, czasem śnieg z deszczem, ale czegoś takiego nie pamiętam w całym swoim życiu. I taka pogoda nie nastraja mnie do świętowania ani przygotowań. 
Z musu umyłam okna, zostało kuchenne, które umyje dzisiaj syn. Zrobiłam trochę dokładniejsze sprzątanie, ale też się nie napinałam. Jutro zrobię ćwikłę, pojutrze sałatkę, wieczorem dwa ciasta, w sobotę sernik. Jajka chętnie ozdobię, bo mnie to odpręża. W niedzielę na obiad kurczak a'la kaczka, bezwysiłkowy i jakoś zleci. Mam ochotę pograć w jakieś gry, pogadać z dzieciakami, odpocząć. Nic nie musieć. Mąż jest tego samego zdania, więc tak zrobimy. Luuuuz.... I nawet na spacer nie da się wyjść, zapowiadają zimno i deszcz. Chyba czekają mnie święta bez atmosfery. No trudno...

Nie ukrywam, że podłamał mnie trochę stan Ani i różne sprawy, które się w ostatnim czasie zwalają nam na kark i mam już dosyć. Źle reaguję na dodatkowe komplikacje. Wczoraj musiałam wykonać telefon do pani od Vojty, że nie przyjedziemy, bo Ania zasmarkana i usłyszałam: "Nic nie będzie z tej terapii". Zirytowanym głosem. Wcale się nie cieszę, że Mała znów coś złapała. Martwię się, że odporność jej tak spadła, że od początków lutego jest w kółko chora. Że nie mogę wtedy z Nią ćwiczyć, że odwołuję i Vojtę, i Bobath, że czas ucieka i może to mieć nieodwracalne skutki. Chodzę od tych zmartwień jak zombie i nie potrzebuję słyszeć pretensji, jakbym nie chciała leczyć własnego dziecka czy co? Jakoś mi się tak zrobiło po tym telefonie, że najchętniej nie wracałabym już do tej kobiety. Tylko, że jest dobrym specjalistą. Może miała zły dzień, a mnie może przejdzie. W każdym razie humor mam raczej kiepski i nic mi się nie chce.
W poniedziałek Mąż od piątej rano warował w Matce Polce żeby zapisać Anię na następny turnus. Termin badania lekarskiego... za miesiąc! Chyba to będzie ostatnie spotkanie z tą placówką, a w międzyczasie poszukam innych rozwiązań. Małej przysługuje u nich 120 godzin terapii, a do tej pory wykorzystała 10 i następne leczenie w maju. Wykorzysta 5 godzin i każą nam przyjść w połowie lipca. W nosie mam takie leczenie. Szukam dalej. 
Natomiast na szkoleniu z Aninej Fundacji było kilka cennych informacji i był też tata z mojego miasta, z którego żoną wkrótce się skontaktuję, ponieważ maja córcię w podobnej sytuacji jak Ania, troszkę starszą. Chętnie wymieniłabym się doświadczeniami i poznała nasze córki. Tam jest jeszcze zdrowy roczny chłopczyk. Może fajnie byłoby spotkać się od czasu do czasu, może maluchy by się razem bawiły. Potrzebuję kontaktu z taką matką. Może ona też potrzebuje..?  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.