wtorek, 30 grudnia 2014

2014 - żegnaj bez żalu

Jutro odchodzi Stary Rok. Nie był dobry, niestety. Nie spełnił pokładanych w nim nadziei, nie przyniósł tego, o czym marzyliśmy, a w zamian dał dodatkowe problemy i bezpowrotną stratę  ważnych osób. Dlatego pożegnam go bez żalu, choć też wcale nie z nadzieją na wielką odmianę w kolejnym roku. Wewnętrzny głos mówi mi, że trzeba będzie jeszcze trochę poczekać, a Nowy Rok może być równie trudny jak mijający. Może się mylę, oby...
Mimo niewesołego podsumowania, nie był to wcale najgorszy rok. Pamiętam wiele dużo cięższych, przepłakanych, przeciągniętych na zaciśniętych zębach. Lat beznadziejnej szarpaniny, ze światełkiem wciąż uciekającym na koniec tunelu. Teraz jest jednak inaczej. Trudno, mozolnie, ale szczęśliwiej. Staram się chwytać każdy jasny promyk, każdą radość, małą i dużą. Wyostrzyło mi się patrzenie na dobro :) 
Ten rok przyniósł także kolejnych dobrych ludzi, ciepło i wsparcie tych, którzy byli już wcześniej. Poczucie, że jest tak wiele przyjaznych mi dusz. To bardzo pomaga żyć :)
Od jednej z tych dobrych dusz dostałam życzenia, tak trafne, że nie zatrzymam ich dla siebie, tylko przekażę dalej:
Wszystkim dobrym ludziom o ciepłych sercach życzę, by w Nowym Roku jak najwięcej było dni, gdy zasypiając myślicie: "było super!" albo "będzie super!" 
I zdrowia, bo ono naprawdę jest najważniejsze.

czwartek, 25 grudnia 2014

Wesołych Świąt!

To wyjątkowe Święta - bez Mamy... Obawialiśmy się, jak je będziemy przeżywać, ale Mama nam pomogła :) Tak jak łagodnie odeszła, tak i teraz łagodnie była z nami. Brakowało Jej przy stole, a jednak udało nam się spędzić Wigilię miło i radośnie. Rodzina Męża przyjechała do nas. Na stole, jak co roku, było dwanaście potraw, sianko pod obrusem i wspólne śpiewanie kolęd. Mąż przyniósł w tym roku tak wielką jemiołę, że nie było po niej widać odłamania ogromnego pęku do powieszenia w dużym pokoju, ani małych pęczków do przedpokoju :))) Reszta ogromnego drzewska stanęła w korytarzu klatki schodowej i witała przybywających gości :) 
Mikołaj obdarował dużych i małych, spisał się znakomicie. Ania nie wie czym najpierw się bawić :) Dziś przyszła Madzia z Piotrkiem i Hanusią, było cudownie. Bawiliśmy się i biesiadowaliśmy. Kurczaczek upiekł się wyśmienicie, ciasta smakowały, a wszystkiego było oczywiście za dużo, jak co roku :) I nie szkodzi, że od czterech dni prawie nie wychodzę z kuchni, ręce mam szorstkie, a paznokcie połamane, i tak lubię Święta :) Najważniejsze, że mam moją kochaną Rodzinę. Chętnie im dogadzam i sprawiam przyjemności. 
Niestety w tym roku Święta nie były całkiem zdrowe, ponieważ Michał zbiera się z zapalenia płuc, a ja kończę zapalenie gardła, ale nic to, nie jest źle.
Od jutra odpoczywam :) Po śniadanku jedziemy na grób Babci, a później do Mamy... Obiad, który na pewno przeciągnie się do kolacji, spędzimy u siostry Męża. W sobotę oczywiście nie gotuję, zjadamy do cna pozostałe świąteczne pyszności, zaś po południu idziemy na roczek Hanusi :) A w niedzielę wyjeżdżamy leczyć Anulkowe oskrzela i wrócimy po Nowym Roku. 

Dzisiaj jest ten rodzaj ciszy, że każdy wszystko usłyszy: i sanie w obłokach mknące i gwiazdy na dach spadające. A wszędzie to ufne czekanie. Czekajmy aż cud się stanie.

Wesołych Świąt! 

niedziela, 14 grudnia 2014

Nasza Maluszka ma już trzy latka

Świętowaliśmy dziś trzecie urodzinki Anuli i były to pierwsze urodziny, podczas których udało mi się po prostu cieszyć i nie wracało zbyt wiele traumatycznych wspomnień z okresu ciąży i porodu. Tak dużo czasu musiało upłynąć, by ból nie był zbyt dojmujący. 
Anusia jest przecudownym darem losu. Mimo naszych codziennych zmagań, zawsze będę wdzięczna i szczęśliwa, że spotkał nas ten cud i Ją mamy :) Rozwija się coraz piękniej, gada jak najęta, cudnie się bawi i pragniemy tylko tego, by mogła być jak najbardziej samodzielna, a porażenie pozwalało Jej na korzystanie z życia w maksymalnym zakresie. Musimy w najbliższym czasie podjąć kilka decyzji dotyczących m.in. operacji i dalszej drogi rehabilitacji, ale dziś cieszymy się z ważnego dnia i przygotowujemy do nadejścia Świąt i Nowego Roku.

Mamy bardzo, bardzo brakuje... Często o Niej myślę, często mi się przypomina i często nie mogę powstrzymać łez. Trudno uwierzyć, że nie ma Jej wśród nas... Dziś byłaby z nami, z Anią. Tak bardzo Ją kochała... Zostało kilka wspólnych zdjęć, pamięć i wiara w to, że pomaga nam z drugiej strony Tęczy.

środa, 26 listopada 2014

"Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą..."

Wczorajszej nocy umarła moja kochana Teściowa. 
Była bliskim mi człowiekiem. Od początku znajomości poczułyśmy do siebie nić sympatii i porozumienia, troszczyła się o nas, czułam Jej ciepło i zrozumienie.
Przechodzimy teraz ciężkie chwile. Za nami trudny dzień pełen smutnych formalności. Mąż został ze swoim Tatą, ja wróciłam do domu, do Ani. Nie wiem jak będzie wyglądał dzień pogrzebu, szczególnie jeśli chodzi o Anusię, ale wiem, że mogę liczyć na moje dzieci, które zajmą się nią tak jak dzisiaj, bym mogła wspierać Męża. Niewiele mogę zrobić, ale znam go na tyle, że czuję czego ode mnie potrzebuje. On musi wspierać swojego Tatę, a ja muszę wspierać jego, po prostu...

Kochana Anno! Jesteś teraz wysoko nad nami i wiem, że będziesz nam pomagać tak samo jak za życia, a może jeszcze bardziej. Tak chciałaś żeby Anula modliła się co wieczór do Anioła Stróża, a teraz Ty będziesz roztaczać nad nią opiekuńcze anielskie skrzydła. Będzie nam Ciebie bardzo brakowało, ale wiemy, że Twoja dusza unosi się nad nami i jesteś cały czas w pobliżu.

[*]


środa, 19 listopada 2014

300% prawdy

Nic dodać, nic ująć.

http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,114757,16919007,Dlaczego_dorosle_dzieci_zrywaja_wiezy_z_rodzicami_.html

poniedziałek, 17 listopada 2014

Oj...

Rety... Jaki dół... Jak lej po bombie...Wczoraj się spłakałam jak bóbr, dopadły mnie straszne lęki o przyszłość. Do tego trochę smutnych wspomnień z przeszłości i nie mogłam się pozbierać.
Listopad za oknem i w sercu też listopadowo :(

piątek, 14 listopada 2014

Dwa lata

Tyle jesteśmy razem, mój Blogu. Dwa lata. Bardzo mi przez ten czas pomogłeś, szczególnie na początku naszej wspólnej drogi. Tak wiele się przez ten czas wydarzyło... Gdy sięgam pamięcią wstecz, widzę pokój w Geovicie w Dąbkach i pierwszy turnus malutkiej Anuli. Pamiętam swój lęk, ale i nadzieję, bo była jeszcze taka malutka... Wtedy nie całkiem do mnie docierało jak bardzo jest źle. Wierzyłam, że za chwilę, za miesiąc lub dwa, Maluszka zacznie się obracać, a potem już pójdzie "z górki" i wyrównamy wszystkie zaległości. Pamiętam też słowa Karimy, że za dwa lata Ania będzie zdrowa jak inne dzieci. Popłakałam się wtedy ze wzruszenia i nadziei.
Dwa lata właśnie minęły i Ania nie jest zdrowa, a ja już wiem, że nie będzie. Przeszłam daleką drogę. Długą, krętą i wyboistą, pełną złych i dobrych niespodzianek i pytań, na które musieliśmy sami dać sobie odpowiedzi. Ciągle pojawiają się nowe wyzwania, ale także nowe radości. I cały czas mamy szansę na samodzielność, co prawda bliższą kul niż samodzielnego biegania, ale jednak. I o tę samodzielność mojego ukochanego dziecka będę walczyć bez ustanku, dopóki mi starczy sił. Najważniejsze są siły Anuli, a Ona swoją dzielnością, radością i siłą mogłaby zawstydzić niejednego dorosłego człowieka. 

Zaniedbałam Cię mój Blogu i miałam zamiar nawet opuścić, ale chyba tego nie zrobię. Dużo się dzieje i sporo na mnie spadło, nie starczało mi energii na pisanie. Nie ukrywam, że swoje zrobiła też świadomość zaglądania tu przez niekochającą i niekochaną rodzinkę, a jakikolwiek kontakt z nimi, nawet jednostronny, boli mnie wręcz fizycznie. Od razu mam przed oczami swoje koszmarne dzieciństwo, a lepiej mi się żyje gdy o nim nie pamiętam. Swoją droga to ciekawe, jak można latami chlać i katować swoje dziecko, a potem się dziwić, że ono nie chce kontaktu gdy dorosło. Widać można. Nie zamierzam się nad tym więcej zastanawiać. Temat uważam za definitywnie zamknięty raz na zawsze.

Anula mi dużo choruje :( Poszła do przedszkola i zaczęło się, dokładnie jak ze Starszaczką. W zasadzie wróciłam do pracy teoretycznie, bo w praktyce w kółko siedzę na opiece i z przerażeniem patrzę w przyszłość. Dobrze, że wakacyjny wyjazd nam się udał, było z czego rozładowywać akumulator, a choroby spadły zaraz po powrocie i falują do chwili obecnej. Jesteśmy w kropce... Do zdrowego dziecka można w ostateczności zatrudnić opiekunkę, ale z niepełnosprawnym dzieckiem już nie będzie to takie proste. Echhh...

Tuż przed Wszystkimi Świętymi zmarł na raka mój bardzo dobry znajomy i choć ta śmierć zbliżała się nieuchronnie, to smutek i pustka pozostają....

Nie wiem jak często uda mi się wracać do Ciebie, mój Blogu, ale będę się starać. Może coś się przełamie i przestanie być tylko źle i smutno. Może uda mi się wyjść ze skorupy, w której sobie ostatnio najchętniej siedzę. Może...

niedziela, 3 sierpnia 2014

Lato w pełni

Oj, przez kilka lat nie było tak słonecznie! Lubię lato i upały, choć z wiekiem jakby troszkę mniej, ale nawet jak dla mnie już za długo praży. Na pewno na urlopie taką pogodę znosi się inaczej. Pamiętam wakacje ze Starszakami, kiedy żar lał się z nieba przez dwa tygodnie, a my szczęśliwi pluskaliśmy się w Bałtyku. Nadmorskie kurorty przeżywają w tym roku oblężenie i mają sezon dziesięciolecia. Mnie też marzy się poleżeć choć trzy dni na plaży, słyszeć szum morza i nie myśleć o niczym, jednak na razie takie wakacje nie dla nas. Maluszka nadal samodzielnie nie siedzi i tylko by się na plaży umęczyła. Szoruje brzuchem po ziemi, nawet się nie przemieści po gorącym piasku. Nie mówiąć już o oczku, które teraz wymaga wzmożonej opieki. Z tego powodu nie możemy w te upały pojechać na basen :( Chcialibyśmy i my, i Ona, ale przez miesiąc nie wolno i koniec. Jednym słowem tegoroczne lato, idealne nad jakąkolwiek wodę, spędzimy od niej z dala. Zaczynamy doświadczać jak to jest planować urlop z niepełnosprawnym dzieckiem - tu nie wjedziesz, tu nie wejdziesz, plaże odpadają, wiele miejsc niedostępnych. Tak bardzo mi szkoda Anuli... Gdyby chociaż siedziała, mogłaby się bawić z dużo mniejszymi ograniczeniami. Mimo wszystko się nie damy i gdzieś wyskoczymy chociaż na kilka dni. Mąż dostał premię, a musi odpocząć. Jest wykończony całym rokiem ciężkiej pracy i szczególnie trudnym okresem od wiosny do teraz, a wczesną jesienią lepiej nie będzie, przynajmniej się nie zanosi. Ja od września do pracy, po dłuuugiej przerwie, a Maluszka do przedszkola. Stres na maksa, do tego powrót do intensywnych rehabilitacji. Trzeba naładować akumulatory. Mój, podparty marcowym wyjazdem, jeszcze działa, ale lipiec dał mu nieźle do wiwatu, więc zbierzemy graty i zaszyjemy się w jakiejś wiejskiej chałupie z dala od cywilizacji. Szczerze mówiąc dopiekły mi też całodniowe mecze okolicznych dzieciaków, prowadzone na placu zabaw pod oknami, a wieczorem na tymże palcu - spędy złotej polskiej młodzieży. O niczym bardziej nie marzę, niż o ciszy i spokoju chociaż przez tydzień...

poniedziałek, 28 lipca 2014

Już po!

Ufff... Wszystko przebiegło zgodnie z planem. Martwiłam się, ponieważ dwa dni przed operacją Anula zaczęła dziwnie pokasływać, a infekcja dyskwalifikowała do zabiegu. Na szczęście anestezjolog stwierdził, że nie słyszy niczego niepokojącego i można operować. Maluszka pokasłuje nadal, jakby Jej coś "wisiało" w gardle, ale to może być efekt botuliny - czasami bywa tak, że lekko zwiotcza różne mięśnie w organizmie. 
Po powrocie z bloku operacyjnego był płacz i prawie godzina horroru, Anula próbowała trzeć oko i zrywała opatrunki, ale Mężowi udało się Ją ukołysać chodząc po sali. Usnęła na ponad dwie godziny, a obudziło się nie to samo dziecko :) Chciała iść do dzieci, bawić się i wrócił Jej dobry nastrój. Narzekała na oczko, więc dostała zastrzyk przeciwbólowy, a po południu wypisano nas z kliniki. Zostaliśmy w Katowicach do niedzieli żeby nie męczyć Małej podróżą. Od wczoraj jesteśmy w domku, zakraplamy kropelki (początkowo bez problemów, teraz już Anula się broni, ale jakoś się udaje Ją przekonać) i czekamy na wygojenie. Oczko spuchnięte, natomiast pacjentka radosna, co najważniejsze. Pod koniec tygodnia kontrola, muszę znaleźć na miejscu okulistę, który obejrzy Anulę, wtedy nie musimy jechać do Krakowa. 
W perspektywie mamy miesiąc laby. Nie wolno ćwiczyć, tylko odpoczynek i relaks. Przyda nam się, wszystkim. W połowie miesiąca pojedziemy tylko na analizę chodu i przymiarkę rehabilitacyjnego fotelika samochodowego, ale to pikuś w porównaniu z naszym "zwyczajnym" miesiącem. Nie mówiąc o lipcu!

poniedziałek, 21 lipca 2014

W oczekiwaniu na operację

Dni pędzą jak zwariowane, a my znów we Wrocławiu. Maluszka ćwiczy jak zwykle dzielnie, Rosa chwali postepy, a upał obezwładnia. Byliśmy (jeden z synów pojechał z nami) dziś w fimie, która jest polskim przedstawicielem norweskiego producenta sprzętu do rehabilitacji i mają bardzo ciekawe rzeczy. Zależało mi na przymierzeniu Ani do pełzaka, dzięki któremu dzieci uczą się raczkować. Fajny wynalazek! Niestety, Anula jest już duża i mógłby jej posłużyć nie dłużej niż pół roku. Przymierzyliśmy też specjalne krzesło, wzorowane konstrukcyjnie na siodle, rewelacyjna maszyna. Wiele możliwości ustawień, a dziecko nie siedzi na kości ogonowej i nie ma szans na krzywienie pleców. Pracują mięśnie brzucha i grzbietu, poprawia się balans ciała. Świetna sprawa. I teraz mniej optymistycznie - w Norwegii jest system wypożyczania potrzebnego sprzętu, a u nas trzeba zapłacić. Pełzak kosztuje 6 tys. złotych, podstawowa wersja "krzesła", bez uchwytu do trzymania, stolika i pasów - 15 tysięcy... Kogo na to stać??? I dlaczego dobry i potrzebny sprzęt do usprawnienia dziecka, małego dziecka, jest niedostępny dla większości rodziców??!!

piątek, 11 lipca 2014

A dziś znów ciepło i słodko :)

Ciepło, choć za oknem chłód. Mogłoby nie padać, ale pada i cóż zrobić? Widzieć plusy! Szklanka może być do połowy pełna lub do połowy pusta i choć to nie zawsze jest proste, staram się patrzeć w pozytywnym kierunku.
Dzisiaj są moje urodziny. Trochę ich mam już za sobą... Bywały różne, radosne i smutne, wymarzone i pełne stresu, ale z upływem lat jakby coraz lepsze. Dziś było bardzo radośnie i miło :) Pamiętało o mnie wiele osób, dostałam serdeczne i piękne życzenia, a moje dzieci bardzo mnie wzruszyły. Spędziłam ten dzień w przepięknym miejscu, razem z dobrymi, bliskimi mi ludźmi. A wieczorem Anula chodziła w Upsee i podnosiła nóżki! Chwilo, trwaj...

sobota, 5 lipca 2014

Lekcja chamstwa

Wczoraj zjedliśmy obiad w IKEA i przy okazji byliśmy świadkami lekcji chamstwa, której ojciec udzielił synowi. 
Odstawialiśmy tacę z talerzami do specjalnego wózka, a obok niego krzątała się pani sprzątająca, starsza kobieta. Nagle podszedł do niej wyraźnie zbulwersowany trzydziestoparolatek, ciągnący za sobą chłopca w wieku około dwunastu lat. Ojciec naskoczył na kobietę z agresywnymi pytaniami, czy kazała chłopcu odstawiać tacę z brudnymi naczyczyniami. Kilkakrotnie powiedział, że im się spieszy i to on kazał synowi zostawić tacę na stole, a ona jest od tego żeby sprzątać. Starsza pani próbowała coś tłumaczyć cichym głosem, ale nie miała żadnych szans. "Spieszący się" burak rzucił jeszcze kilka uwag, a jego syn stał w tym czasie ze spuszczoną głową. Po chwili poszli do windy, więc niestety musieliśmy jechać razem i wysłuchać dalszego ciągu "nauk" tatusia: "Ja ci mówiłem, że masz to zostawić! Kogo będziesz słuchał - ojca czy jakiejś baby?? Ta baba od tego jest żeby sprzątać, a jak jej się nie chce to ja ją nauczę!" 
Młody człowiek jeszcze miał jakieś normalne odruchy - że trzeba po sobie posprzątać, że słucha się starszych osób. Jeszcze może uważał, że nie jest pępkiem świata. Od swojego ojca dostał lekcję chamstwa i traktowania innych jak śmieci. Prawdopodobnie na drugi raz mocno się zastanowi przed odruchowym odłożeniem swoich brudnych naczyń, przecież gdzieś tu jest służąca, która ma to zrobić.
A tatuś kiedyś podejdzie do innego stołu, zawalonego brudami i powie: "Co za chamy! Nażrą się jak świnie i nawet swoich brudów sprzątnąć nie potrafią, buraki jedne!"

czwartek, 3 lipca 2014

Wieczne odpoczywanie...

Pożegnaliśmy dziś teściową córki, uczestnicząc w bardzo spokojnym, wręcz pogodnym pogrzebie. Nawet aura dostosowała się do usposobienia, które Zmarła miała za życia. Był smutek, ale bez rozdzierających scen, w nabożeństwie w małym wiejskim kościółku uczestniczyło kilkoro malutkich dzieci, a dominował łagodny żal, ale także pogodzenie się z nieuchronnością śmierci. 
My zajmowaliśmy się dziewczynkami, a Córka mogła w spokoju towarzyszyć swojemu mężowi i przeżywać pożegnanie z teściową, która okazała jej wiele serca i miłości. Zostałam jedyną babcią naszej wspólnej Wnuczki, ale będę jej mówić o drugiej Babci, której już nie ma, a która bardzo Hanusię kochała.
Odszedł dobry człowiek, a najbliżsi zrobili wszystko, by odchodziła w spokoju, otoczona miłością rodziny. Na pewno kiedyś pojadę na Jej grób, by spokojnie odmówić modlitwę. 

wtorek, 1 lipca 2014

Odeszła teściowa mojej Córki

Dziś nad ranem zmarła mama mojego zięcia. Od miesiąca było wiadomo, że nie ma już dla Niej ratunku, jednak nawet w takiej sytuacji śmierć jest niespodziewana... W czwartek pożegnamy Ją na cmentarzu w rodzinnych stronach Jej męża. Nie zdążyła się nacieszyć szczęściem młodszego syna i wyczekaną wnuczką... Dobrze, że nie miała świadomości swojego stanu i nie musiała się bać. Odeszła we śnie i już nie cierpi... [*] [*] [*]

niedziela, 29 czerwca 2014

Koniec truskawek

Zawsze mi szkoda, że to już. Truskawkowy miesiąc szybko mija i za chwilę znów trzeba czekać cały rok. Echhh... No, ale gdyby nie to czekanie, nie byłyby tak wytęsknione :) Tegoroczne pozwoliły mi schudnąć 3,5 kilo, więc tym bardziej mi smutno je żegnać.

A u nas, jak to u nas - wir. Nieustający. Wizyta w Warszawie się udała, a tuż po niej przyszła wiadomość z kliniki, że operacja zeza Anuli już pod koniec lipca. W dodatku w Jej imieniny. Trochę się boję, noc po tej informacji kiepsko spałam, ale staram się myśleć pozytywnie i wierzę, że Ania dostanie dobry prezent imieninowy. 
Na początku lipca botulina, jutro dzwonię czy uda się ją przyspieszyć o kilka dni. Czekają nas także nowe ortezy. A w środę lub czwartek ma przyjść przesyłka, a w niej... Upsee!!! Doczekaliśmy się!! :D :D Na razie trzymam emocje na wodzy, choć z trudem... Chciałabym już móc założyć to chodzidło i pójść na pierwszy spacer!

Anula ogólnie cudowna :) Rozkoszna mała gadułka. Poszliśmy na wesołe miasteczko, jeździła kolejką i fruwała na wielkich łabędziach (oczywiście z asekuracją), szczęśliwa jak promienne słoneczko. Nieoceniony Mąż upiekł wczoraj ciasto, a dziś zrobił pyszne śniadanie i obiad, dzięki czemu prawie zapomniałam, że w sobotę grał w Polsce Eric Clapton, a mnie na tym koncercie nie było. Buuuu..... :( 
No cóż! Nie można mieć wszystkiego...

niedziela, 22 czerwca 2014

Oj, ciężko było!

Terapia była bardziej intensywna, co ma dać lepsze efekty. Podobno robi się tak również w Budapeszcie, w dodatku w trzytygodniowych blokach, z przerwami w soboty i niedziele. Nie bardzo to sobie wyobrażam... Maluszka jest niesamowicie dzielna! Kochany bohater! Niektóre pozycje były dla niej bardzo trudne i mocno płakała :( Na szczęście cięższe ćwiczenia przeplatane były łatwiejszymi i Anula dała radę. Miejmy nadzieję, że te trudy rzeczywiście przełożą się na wyniki. 
Poza ćwiczeniami udało nam się miło spędzić czas, przede wszystkim u Cioci Anetki i jej rodzinki. Przebojem dla Ani okazał się kolorowy ogrodowy domek dla dzieci, w którym Maluszka spędziła większość czasu i nawet nieźle w nim siedziała :) Bała się małego, ruchliwego pieska, ale już na drugi dzień spróbowała go pogłaskać i widać było, że niewiele brakuje do oswojenia. 
W piątek ćwiczenia odbyły się dwa razy, ale w sobotę pojechaliśmy kawałek za miasto, zobaczyć piękne stawy z dużą ilością ptasich siedlisk. Szkoda, że nie zabraliśmy lornetki! Pogoda nie bardzo sprzyjała, jednak deszcz poczekał na naszą drogę powrotną, więc nie było źle. 
A dziś już w domku, rozpakowani i gotowi do kolejnego tygodnia pełnego wrażeń. We wtorek jedziemy do Warszawy, na terapię do dr Masgutowej, która będzie próbowała poprawić kształt główki Anuli. Poprzedni zabieg się udał, zobaczymy jak będzie teraz.

wtorek, 17 czerwca 2014

I znów w drogę na Dolny Śląsk

Wróciłyśmy do ćwiczeń, ale nie na długo w stałym rytmie tygodnia, ponieważ już jutro zbieramy się w drogę do Wrocławia. Mąż wziął urlop na piątek, dzięki czemu spędzimy trochę czasu wszyscy razem, a ja nie będę musiała dźwigać ciężarów. Po półrocznym oczekiwaniu rozpoczęłam kolejny etap rehabilitacji kręgosłupa - masaże i niestety po drugim zabiegu trochę boli... Masażysta uprzedzał, że tak będzie, dlatego kilka dni przerwy w dźwiganiu dobrze mi zrobi.
We Wrocławiu Rosa będzie pracować razem z siostrą, mam nadzieję, że nie będzie ciężej dla Anuli. I że efekty będą widoczne :) 

czwartek, 12 czerwca 2014

Mamy kolejne sukcesy!!!

Po powrocie było mi chwilami dosyć ciężko, cały czas wracał lęk ile jeszcze uda nam się wywalczyć i gdzie będzie granica, do której dojdzie Ania. Dziś jednak nastrój mam o wiele lepszy (choć boli mnie głowa na zmianę pogody). Jest się z czego cieszyć - Anula je sama łyżeczką!!! :))) Tak bardzo się bałam czy to nastąpi i właśnie nastąpiło! Zjadła całkiem sama ponad połowę opakowania homogenizowanego serka. Jestem bardzo szczęśliwa! :)
Wczoraj był bardzo fajny dzień. Pojechałyśmy do Łodzi, do pani neurolog, zabierając ze sobą Starszaczkę z  Córcią. Pani neurolog sywierdziła, że Ania będzie siedzieć i chodzić. Potrzebuję takich słów, potrzebuję koła, które mogę chwycić. Wierzę, że nam się uda, ale przychodzą też trudniejsze chwile i wtedy dobre prognozy ze strony specjalistów pomagają zbierać siły do walki.
Po obiadku wybrałyśmy się do zoo. Anula chwilami się przestraszała i zarządzała: "Idziemy stąd!" Nie spodobały jej się rozwrzeszczane papugi i z trudem zniosła ogromne motyle, przelatujące z nagłym trzepotem lub siadające Jej na ramieniu. Bała się też pawia, spacerującego alejkami i śmiało podchodzącego do ludzi. Nie wzbudził zaufania mojej Córki. Pozostałe zwierzęta oglądała z radością, a do żyraf musiałyśmy wchodzić dwa razy. Długo stałyśmy przy słoniu, a najwięcej radości przyniosły lemury, z małymi lemurzątkami uczepionymi swoich matek. Wnusia nawiązała bliski kontakt z żurawiem, który pukał dziobem w szybę, a Hanusia w tym samym momencie wyciągała do niego rączkę :)

We wtorek oddaliśmy kolejną partię zakrętek do skupu i dzięki wszystkim pomagającym nam ludziom dobrej woli mamy pieniążki na lipcowy wyjazd na terapię do Wrocławia. Bardzo gorąco dziękujemy!!!

piątek, 6 czerwca 2014

Wróciłyśmy!

Już w domku :) Przyjechałyśmy wczoraj wieczorem, po drodze zaliczając oberwanie chmury pod Ciechocinkiem i liczne opady deszczu, z których wyjeżdżałyśmy, by po kilku kilometrach wjechać w następne. Zanim to jednak nastąpiło, Maluszka miała rano porcję ćwiczeń, a ja dostałam sporo różnych zaleceń, w części wykluczających się z tymi, które dostaję od terapeutów na miejscu. Jestem już jednak na takim etapie, że nie zamierzam się tym szczególnie przejmować. Dopasuję je do mojego dziecka, a o reszcie zapomnę, po prostu. 
Po drodze znów odwiedziłyśmy Zuzię z rodzinką i Ania miała świetne atrakcje - wykapała się z Ciocią Agą w basenie, a z Wujkiem Marcinem skakała na trampolinie. Trampolina jest ulubioną zabawką mojej Córci i nie wiem jak będzie funkcjonować bez tej rozrywki, a domku niestety nie mamy :( Rodzice Zuzi pożyczyli nam chodzik dla Ani, inny niż nasz, a włożona do niego Ania próbowała wystartować, czyli jest szansa na chodzenie w nim. Udało się go upchnąc w samochodzie i dojechał aż spod Bydgoszczy!
W paczce czeka siedzisko z Irlandii, nie mogę się doczekać kiedy Anula je przymierzy, a Mała nadal śpi! Niech śpi do woli, niech się regeneruje. Teraz przez tydzień tylko relaks i przyjemności.
Mnie czeka sporo pracy - jeden wsad do pralki już kończy się prać, w kolejce kilka nastepnych. Coś trzeba posprzątać, zrobić zakupy, zorganizować się z powrotem we własnym domu. Jak to dobrze, że co dwa dni po osiedlu jeździ Pan Ziemniak! Właśnie byłam pod blokiem i z dostawczego autka przyniosłam całe torby warzyw. Wszystko zajęło niecałe dziesięć minut.

Moja Wnusiunia już pełza :))) Wystartowała wczoraj, a dziś zobaczę to na własne oczy, bo przychodzą ze starszą Córą na chwilę, przyniosą mi kilka rzeczy z miasta. 
Jest też bardzo, bardzo smutna wiadomość. Umiera mama mojego Zięcia. Zaawansowany rak z przerzutami do kości. Dobrze, że wróciłam, może uda mi się trochę wesprzeć młodych w tym nieszczęściu...

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Ostatnia prosta

Tydzień zleciał jak z bicza trzasł, chociaż bardzo pracowicie. Udało nam się pokonać zawirowania zdrowotne :) Ogólnie turnus mało chorowity, wyjechał tylko jeden chłopiec, któremu nasiliła się padaczka. Nie było zbiorowej infekcji, która zdarzała się w czasie naszych poprzednich pobytów. 
Plan dnia chwilami jest bardzo napięty, jednak udaje się wygospodarować troszkę czasu na odpoczynek - Maluszka szczególnie upodobała sobie trampolinę i nie może się bez niej obyć żadna wizyta na placu zabaw. Poza tym Anula chętnie "tupie", integruje się z dziećmi i czaruje dorosłych :)) Miała jakiś kryzys jedzeniowy, nie naciskałam zbytnio, pilnowałam tylko żeby dużo piła i dziś apetyt wrócił do normy. Byłyśmy w wesołym miasteczku w Złotowie, na targach agroturystycznych, na spacerze i małych zakupach, tylko złotowskiej promenady wciąż nam się nie udaje zaliczyć, a pogoda nie wróży sukcesu w tej kwestii... Pogodę w ogóle mamy w kratkę, dosłownie. W tej chwili o szyby stuka równomierny, gęsty deszcz, a jeszcze w południe było całkiem znośnie. Na szczęście wczoraj pogoda dopisała i mogłyśmy odwiedzić moją koleżankę, która też ma córeczkę z porażeniem mózgowym. Poznałyśmy się na turnusie w Dąbkach, czasem pisałyśmy i dzwoniłyśmy, a teraz nadarzyła się okazja do spotkania i miłego spędzenia Dnia Dziecka. Aga z rodzinką zabrali nas na piknik do stadniny i było naprawdę super :)
Dziś odczuwam nasilające się zmęczenie i marzę już o powrocie do domu. Trzy dni (a w zasadzie dwa i pół) zabiegów szybko zlecą, w czwartek około południa wyjeżdżamy. Stęskniłam się za Mężem i Starszakami, własnym domem i spaniem w swoim łóżku. Wszędzie dobrze, ale... Już niedługo!

poniedziałek, 26 maja 2014

Trudny początek

To już chyba standard, że u nas nie może być jednego problemu tylko kilka :(
Podróż do Zabajki była sporym wyzwaniem, ale przebiegła dość sprawnie. TatoMąż nas wyprawił w drogę, a później jakoś poszło, mimo ogromnego upału i faktu, że Maluszka przespała tylko godzinę jazdy. Zrobiłyśmy sobie postoje, na jednym z nich zjadłyśmy obiad i poszło sprawnie, a czas umilałyśmy sobie śpiewaniem i mówieniem wierszyków. Na miejscu miła ciocia zaopiekowała się na chwilę Anulą, więc mogłam wnieść bagaże (dość liczne), a przed kolacją nawet byłyśmy na spacerze. 
Jeszcze przed wyjazdem zaczęłam źle się czuć. Usiłowałam poradzić sobie lekami na przeziębienie, ale zabrałam ze sobą antybiotyk, na wszelkie wypadek. Wszelki wypadek nastąpił już drugiego dnia - po przekasłanej nocy, dusznościach i wyciszeniu głosu stwierdziłam, że albo to krtań, albo tchawica i nie ma na co czekać. Zaaplikowałam sobie przywiezione koło ratunkowe i dziś jest trochę lepiej. Staram się tak czy siak funkcjonować normalnie, bo nie mam innego wyjścia, a rozklejanie się nic mi nie da, poza odebraniem resztki sił. 
Na tym jednak nie koniec czarnych chmur, niestety. Anię ciągle dręczy jakiś problem w układzie moczowym, nie udało się na razie sprecyzować co to jest, ale dostałam receptę na antybiotyk o szerokim spectrum działania, do podawania na turnusie. Wymagał zrobienia z proszku zawiesiny, którą następnie trzeba przechowywać w lodówce, zatem odpadała podróż przez pół Polski w upale i trzeba było rozwodnić proszek już na miejscu. Prawdopodobnie zabrakło jednak tych dwóch lub trzech dni i opóźnienie spowodowało, że wczoraj w nocy Anula obudziła się z płaczem, rozpalona jak piec :(( Na szczęście zabrałam też lek na gorączkę i mogłam go podać od ręki. Rano dałam Małej kolejną dawkę, ale w południe temperatura wróciła. Spadła po następnej porcji leku. Pomiędzy gorączkowaniem Ania zachowuje się całkiem normalnie, więc trzymam się nadziei, że to nie drogi oddechowe. Antybiotyk bierze, choć z trudem, ponieważ jest koszmarny w smaku. Na razie udaje mi się namówić Anię na jego łykanie, ale jak długo będzie chciała, tego nie wiem... Pojechałam z naszej głuszy do miasteczka po kolejny lek na gorączkę,  podaję je teraz zamiennie, jak kiedyś nauczyła mnie jedna z lekarek i czekam na efekty antybiotyku. Jeśli się nie uda, czeka nas przyspieszony powrót z turnusu...
Wszystkie noce po kolei zarwane, dzisiejsza pod znakiem zapytania. Póki co ta sytuacja kładzie się cieniem na pozostałych wydarzeniach i wrażeniach, które są w zasadzie pozytywne. Na szczęście.


czwartek, 22 maja 2014

Najsłodszy buziak!!

Nie powiem nic nowego - dni gnają jak zwariowane! Nie wiadomo za co najpierw się złapać, ale w większości to pozytywny "kołowrotek". 
Byłyśmy u mojej koleżanki, która jest bardzo uzdolnionym fotografem i robi piękne sesje dziecięce. Dzięki Cioci Anetce Ania ma teraz przepiękne zdjęcia! :))) Na kilku jesteśmy razem. Cudna pamiątka, a któreś ze zdjęć znajdzie się także w apelu o darowizny na leczenie i w kalendarzu, który planujemy wydrukować na przyszły rok. Dziękujemy Anetko!!
Maluszka ciężko pracowała na ćwiczeniach, Margit chwaliła, wszystko idzie zgodnie z planem i w dobrym kierunku, chociaż bardzo wolno. Najważniejsze, że idzie! Wrocław już za nami, jutro wyjeżdżamy na dwutygodniowy turnus rehabilitacyjny. Muszę nas sensownie spakować, tylko nie mam kiedy, echhh.... Mąż na uczelni, jeden syn do późna na praktykach, drugi na kursie prawa jazdy, na szczęście kochana Starszaczka wspiera mnie jak może. Nie chcę nadużywać tej pomocy, jednak nie zawsze się da wszystko samodzielnie, szczególnie że w tym tygodniu mamy wysyp nakrętek, które trzeba odebrać i przewieźć do garażu. Bardzo się z tego wysypu cieszymy i organizujemy się tak, żeby jak najszybciej odciążać obdarowujących.
Niestety są też ciemne chmury - Maluszce wciąż wychodzą złe wyniki badań moczu. Przyplątało się jakieś paskudztwo i mamy kolejnego wroga do zwalczania :( Na razie dostała antybiotyk na wyjazd, po powrocie kolejne badania. Ciągle coś...
Zmykam szykować nas do wyjazdu. Po raz pierwszy będę z Anią w podróży sama w tak długiej trasie i trochę się niepokoję jak to będzie, ale musimy dać radę, więc damy :)

Dziś rano dostałam wspaniały prezent, najsłodszego buziaka na świecie! Anula od dłuższego czasu usiłowała ułożyć usta "w ciup" i nie bardzo wychodziło, jednak trening czyni mistrza! Nauczyła się, moja dzielna dziewczynka :) Cudne są takie chwile, dodają skrzydeł :))

czwartek, 15 maja 2014

Maj w rozjazdach

Oby nie rozjechany! Dawno tyle nie podróżowałyśmy w tak krótkim czasie - poprzedni wtorek Warszawa i kwalifikacja do botuliny, czwartek z piątkiem w Krakowie z wizytą u pani doktor od Anusiowych oczek i kwalifikacja do zabiegu w wakacje, a teraz Wrocław nasz nieustający. I Margit tym razem. Praca ciężka, ale Ania reaguje lepiej niż poprzednio i ćwiczy niezwykle dzielnie i cierpliwie. Mój mały kochany bohater! Dziś gadała do Margit jak najęta i chciała z nią jeść drugie śniadanie :) Ja usłyszałam kilka miłych słów na temat mojego kalecznego angielskiego, chyba nie tylko kurtuazyjnie. Mówię kiepsko, ale to super uczucie, że się dogaduję! Powinnam trochę poćwiczyć, byłoby lepiej, lecz czasu jak na lekarstwo, niestety...
Chmurzyło się i straszyło, wygoniło nas z jednego zaplanowanego miejsca, więc przeniosłyśmy się w inne i to był strzał w dziesiątkę. Czasami nieplanowane pomysły dostarczają najwięcej radości. 
Maluszka coraz lepiej utrzymuje się w siadzie. Trochę jeszcze leci na boki i wymaga asekuracji, ale jest o niebo lepiej, a zaczyna też umieć siedzieć na piętach i podpierać się jednocześnie rękami. To są nieocenione umiejętności, najbardziej oczywiście dla Niej, ale ja również z nich korzystam, szczególnie przy wieczornej kąpieli. Czy ktoś wie jak to jest - kąpać pod hotelowym prysznicem całkiem spore już dziecko, które nie tylko nie stoi, ale nawet nie siedzi? Odpowiedź brzmi: ciężko. W wannie jest trochę łatwiej i bezpieczniej, ale  w większości miejsc wanien brak i trzeba sobie radzić bez nich. Dziś było fantastycznie, bo Anula siedziała w brodziku na ręczniku, nóżki po turecku, podpierała się jedną rączką, a w drugiej trzymała słuchawkę prysznica. Polewała sobie nóżki albo mi ją podawała do spłukania, a ja jedną ręką podtrzymywałam Anię ,a drugą mogłam ją myć. Jest coraz lepiej! Jeszcze miesiąc temu nie umiała robić tylu rzeczy na raz i nie trzymała prysznica, więc było o wiele trudniej.
Jutro jesteśmy umówione z miłą wizytą, nie mogę się już doczekać :)) A teraz już pora spać. Dobranoc!

niedziela, 11 maja 2014

Pani Moniko, litości...

Muszę. Po prostu muszę. Chodzi mi po głowie cały dzień.
Pani Monika R. związała się z panem Zbigniewem Z.. A może odwrotnie? No właśnie. Wszędzie ciężar jest przesuwany w jej stronę, a przecież to obopólna decyzja, a pan Zbyszek wiedział co robi. Oboje postanowili zmienić swoje dotychczasowe życie, rozstali się ze współmałżonkami i zamieszkali razem, czym wywołali ogromny skandal. I szok. Nikt nie spodziewał się po znanym i lubianym aktorze, że opuści żonę, z którą ma czworo dzieci. Dziś już pewnie niewiele osób pamięta, ale jakiś czas wcześniej krążyły w mediach pogłoski jakoby aktor miał romans ze znaną reżyser, ale nikomu się to w głowach nie mieściło. Wkrótce pan Zbyszek pokazał się z żoną na jakiejś gali czy premierze i sprawa ucichła, jednak nie na długo, jak pokazał czas. Bliska znajomość z panią Moniką okazała się poważniejsza w konsekwencjach. Psy powieszono oczywiście na pani R. , bo jakże by inaczej.
Miałam wówczas kilka przemyśleń na ten temat i większość z nich się uchowała do dziś. Pewnie ma na nie wpływ moja osobista sytuacja, ale w końcu co ma mieć wpływ na poglądy jak nie własne doświadczenia? Nie identyczne, ale podobne. I nie tylko własne zresztą, znajomych też. A mówią mi one, że prawda zazwyczaj jest bardziej złożona i wina rzadko leży po jednej stronie. Prawda jest taka, że szczęśliwe małżeństwa się nie rozwodzą. Nieszczęśliwe zresztą też nie zawsze. Ludzie latami ciągną wypalone związki, z różnych powodów - nadziei, że może będzie lepiej, obawy przed zmianą i zaczynaniem od początku, niechęcią do uznania klęski i porażki tego, w co latami inwestowali siły i energię, mężyczyźni często z lęku przed utratą kontaktów z dziećmi. Podobno dziecko to złe spoiwo związku, ale jednak niezwykle skuteczne. Znam kilka przykładów par, w których mężczyzna tkwi w związku, ponieważ wie doskonale, że w przypadku ewentualnego rozwodu żona go oskubie do zera i odetnie od dzieci. Oczywiście te żony wiedzą, że mąż to wie, w związku z czym są przekonane o tym, że on nigdy nie odważy się odejść i mogą go traktować jak chcą, niekoniecznie z szacunkiem i miłością. Czy tak było w przypadku pana Z.? To wie tylko on. W każdym razie "spoiwo" było silne, bo dzieci liczne, więc żona mogła się czuć bezpiecznie.
Na marginesie - załamuje mnie i drażni podsumowywanie rozstań zdaniami: "zostawił/ porzucił żonę i dzieci". Proszę mi powiedzieć, jak w polskich realiach mąż ma rozstać się z żoną? I tylko z żoną? Chyba tylko tak, że to ją spakuje i wyprowadzi do innego lokum, co oczywiście jest niewykonalne. Najczęściej to mąż, który się jednak, mimo wspólnych dzieci, zebrał na odwagę, wynosi się z walizką gdzieś tam... Czasem do następczyni, a czasem nie. I tak jest odsądzony od czci i wiary. Wynika z tego jednoznacznie, że jeśli mężczyzna ma z żoną dzieci, to już koniec i kropka - bez względu na zachowania i charakter żony musi z nią tkwić do grobowej deski, bo inaczej porzuci dzieci. Nawet jeśli chce się z nimi widywać codziennie, łoży bez szemrania na ich utrzymanie, dba o nie, a z domu i dorobku całego życia wyszedł tak jak stał i nie chce nic. Chce jedynie uwolnić się od wspólnego mieszkania z kobietą, na którą patrzeć nie może. W Polsce mężczyzna nie ma takiego prawa. 
Pani Monika powiedziała niedawno, że gdy byli już razem, któregoś dnia pan Zbyszek przyszedł na spotkanie i oznajmił, że żona się z nim rozwodzi. Ma się wynieść z domu, a ona składa pozew o rozwód. Wynika z tego, że próbował prowadzić podwójne życie, został rozszyfrowany, a po historii z panią reżyser żona miała już dość i zrezygnowała z tak zwanego "ratowania małżeństwa". Trudno się jej dziwić.
Gdy wybuchła afera, porównałam sobie obie panie i poczytałam trochę co pisano o całej sprawie. Pani J. urodą niestety nie grzeszy, a to co los jej dał skutecznie jeszcze tłumiła. Fatalna pensjonarska fryzura, podkreślająca wyostrzone rysy. Napięty wyraz twarzy, praktycznie bez uśmiechu. Postarzające oprawki okularów. Niemodne, dziwaczne ubrania. Można powiedzieć, że robiła wszystko, żeby nie wyglądać ani kobieco, ani elegancko, ani (broń Boże!) seksownie. Jeśli wygląd odzwierciedla charakter, to cóż powiedzieć... Następczyni z kolei zawsze uśmiechnięta, atrakcyjna i zadbana. Ostatnio nawet dobrze ubrana. 
Wszyscy litują się nad porzuconą żoną, a ona przecież brała ślub z panem Z. będąc w piątym miesiącu ciąży. A on się rozwodził z pierwszą żoną z powodu ciąży pani J. właśnie. I jakoś nikt już o tym nie pamięta. Pani R. to wredna świnia, bo wskoczyła do łóżka cudzego męża, ale pani J. to święta niewinna, biedna ofiara. Ciekawostka... Historia lubi się powtarzać, jak widać. Mnie z tego wszystkiego wynika, że skaczącym był głównie pan Z., obecnie przedstawiany jako biedna sierotka w szponach harpii.
Dorośli ludzie podejmowali wybory. Dorośli ludzie skomplikowali sobie życie. Nikt nie wie jak było naprawdę, kto i dlaczego. Jedno jest w tym wszystkim pewne - nie powinni do tego mieszać dzieci.
I tu jest prawdziwy horror! Małżeństwa się rozpadają, tak bywa. Małżeństwa osób znanych rozpadają się z większym hukiem, to normalne. Dziennikarze chcą ustrzelić newsa i zrobić jak największy dym, a pomagać im w tym to już skrajna głupota. Trzeba być pozbawionym instynktu samozachowawczego żeby na własne życzenie pchać palce między drzwi. W dodatku wiedząc, że w ambarasie, który stworzyli dorośli, tkwi szóstka dzieci bohaterów tej mydlanej opery. I tu dochodzimy do sedna - pani R., a właściwie już pani Z., nie posiada instynktu, rozumu, taktu, wyczucia sytuacji i żadnej pokrewnej cechy charakteru. Plecie bez opamiętania co jej ślina na język przyniesie, udziela idiotycznych wywiadów, a to, co zrobiła po obecnym ślubie pobiło już wszelkie rekordy. Rozumiem, że małżeństwa im nie wyszły i postanowili być razem, wbrew światu. Przypieczętowali to prawomocnie. W porządku. Przyjęła nazwisko męża, bo czemu nie, w zasadzie? Chce się nazywać tak jak mąż, ma prawo. Natomiast wtajemniczanie wszystkich dookoła w kulisy, w dodatku wtajemniczanie w wydaniu pani Moniki, woła o pomstę do nieba. Nawet ją rozumiem, że chce dopiec byłej żonie męża, skoro wylano na nich tyle pomyj, ale sama się niestety o te pomyje doprasza. Była żona wystarczająco dostała po nosie samym ślubem, reszta powinna zostać milczeniem.
Przykro patrzeć jak popularny i jeszcze niedawno ceniony aktor - tonie. Tonie w błocie, na własne życzenie. Właśnie się ożenił z ładną i inteligentną idiotką, której nie potrafi (bo aż mi się nie chce wierzyć, że nie chce) okiełznać i wyegzekwować skutecznego zamknięcia buzi. W efekcie doczekali się reakcji dzieci pana Z., które głosem jednej z córek, bardzo rozsądnie i stonowanie powiedziały co myślą o macosze i jej paplaniu, a w domu świeżo upieczonych państwa Z. nastał dziś zapewne sądny dzień.

Pani Moniko, litości! Niech pani pojedzie gdzieś, gdzie wlewają olej do głowy, bo już słuchać się nie da i patrzeć się nie da. Za chwilę nie będziecie mieli z czego żyć, bo wszyscy będą was oboje omijać szerokim łukiem. Zrobiła pani z męża takie pośmiewisko, że długo nikt nie zapomni. Opamiętaj się kobieto, naprawdę.
Panie Zbyszku, nieźle się pan wpakował. Jest jednak prosty sposób na opanowanie sytuacji - trzeba poprosić żonę żeby zamilkła w imię waszej miłosci. Nawet jeśli nie rozumie - dlaczego? A nie rozumie. Trudno, dopust boży, ale jeśli kocha to zamilknie. Jeśli nie zamilknie, to nie kocha i trzeba się będzie znów rozwodzić. I panu, i nam wszystkim życzę, żeby zamilkła...

sobota, 10 maja 2014

Echhh... Pisać się nie chce :(

Z jednej strony znajomi radzą nie odpuszczać i robić swoje, z drugiej strony świadomość bycia śledzonym przez niekochających i niekochanych zniechęca. Może przyszedł czas na zmiany i pożegnanie z tym miejscem? Złości mnie świadomość, że Biologiczni, nic nie dając znowu mi coś zabierają.
Garść przemyśleń, z którymi nie sposób się nie zgodzić:
Co powinno dostać każde dziecko? Poczucie bezpieczeństwa. Miłość, oparcie i troskę. Poczucie bycia kochanym. Małe i dorosłe dziecko. Każde dziecko. Dziękuję Ci Margo za to, co do mnie napisałaś :)
Czego nie powinno dostać? Wielokrotnego lania kablem od żelazka lub prodiża, drewnianymi wieszakami i skórzanym szerokim pasem. Strachu trwającego latami. Nie powinno cieszyć się, że nie ćwiczy na wf bo przynajmniej nie widać sinych pręg na całym ciele. Nie powinno wracać ze szkoły prosto w pijacką awanturę. Nie powinno musieć uciekać w nocy i modlić się żeby rodzic nie zdążył dogonić. Nie powinno też musieć uciekać we wczesną dorosłość dokądkolwiek, byle dalej. I nie powinno musieć w dorosłym życiu odbierać pijackich telefonów i zamykać drzwi przed nosem własnemu rodzicowi by chronić swoją rodzinę.
Jak to dobrze, że obecnie dzieci są bardziej chronione. Że się im wierzy, że mogą się poskarżyć i są procedury, które powinny być wtedy uruchomione. Nie zawsze tak bywa, ale jest taka możliwość. Coraz częściej i głośniej mówi się o tym, żeby reagować, zgłaszać i bronić. To wielka wartość.
Przede wszystkim wielką wartością jest jednak miłość bliskich, a zwłaszcza dobre relacje z dziećmi, szczególnie dorosłymi. Jeśli nie ma się żadnych dobrych wzorców, trudno tego dokonać. Najlepiej mieć bagaż dobrych doświadczeń i wsparcie, ale czasami trzeba się uczyć na własnych, bolesnych i poważnych błędach, bo nie miał kto poprowadzić i wskazać. Czasami trzeba przez lata prostować skręcone ścieżki. I latami pracować na fajną rodzinę. I może się udać! :) 
Mam taką właśnie rodzinę. Malutką słodką Córeczkę i dużą, kochaną Córę, która wniosła w darze do mojej rodziny fajnego Zięcia i cudną Wnusię. Mam też "świeżodorosłych" Synków, do których muszę się wspinać na palce by dać im buziaka :)) Mam dobrego Męża, który podarował mi kochanych Teściów i fajną Szwagierkę z rodzinką. Mam też starszego Brata, którego praktycznie nie znałam w dzieciństwie, ale odnaleźliśmy się po latach. I choć straconych czterdziestu odrobić się nie da, to chcemy i próbujemy być dla siebie rodzeństwem i nieźle nam idzie :) Z ojcem moich starszych dzieci też mam relacje więcej niż poprawne, więc bilans jest bardzo na plus!
W zakamarach czarnych, przykrych wspomnień są jeszcze inne osoby, bo rzeczywistość jest brutalna, niestety, ale wspólne fragmenty genów to za mało by być rodziną. Rodzina to ci, których kochamy i którzy kochają i nie trzeba ich o to prosić. To przecież proste. 


P. S. Ostatnie dwa dni były wspaniałe, moja dorosła Córko :)) Strasznie się cieszę, że jesteś! 

środa, 7 maja 2014

Mamusia hejterka

Echhh.... A miałam dzisiaj taki dobry dzień! Dzięki ludziom o wielkim sercu mamy pieniążki na chodzidło i przepełnia mnie wielka radość i wdzięczność :))) Jest jeszcze na tym świecie bezinteresowne dobro. Dziękujemy!!!
No, ale żeby nie było aż tak słodko, odezwała się "kochana rodzinka", wyciągnięta z czeluści jednym zdaniem. I zadziałała zasada "uderz w stół, a nożyce się odezwą". Nie zawsze dobrze jest mieć od lat ten sam numer telefonu... Dzieje się tyle, że nie miałam czasu wejść na blog, a tam od poniedziałku czekał hejt od rodzicielki. Jak mi "czytalność" wzrosła!! :))) Najśmieszniejsze jest jednak to, co ktoś zrozumie z przeczytanego tekstu. Na to jednak wpływu żadnego nie mam. 



sobota, 3 maja 2014

Deszczowa majówka z aniołami

Pada i pada, i pada... Podobno ma przestać, ale nie do końca wiadomo kiedy. Szkoda, że nie udało nam się pospacerować i od wczoraj siedzimy w murach, ale dobrze, że chociaż czwartek był słoneczny. Udało nam się pojechać na grób mojej Babci i uporządkować go, bo wyrzuty sumienia gryzły mnie już niemiłosiernie :( Miejscowość gdzie pochowani są dziadkowie, leży kawałek drogi od miejsca naszego zamieszkania. Staram się tam jeździć kiedy tylko mogę, ale nie zawsze udaje mi się wtedy, kiedy bym chciała. Moja niewydarzona matka była (jest..) również niewydarzoną córką, w związku z czym od wielu lat o grób dbam wyłącznie ja i moi najbliżsi. To bardzo smutne, że na przykład w czasie gdy byłam w zagrożonej ciąży, na cmentarz do moich dziadków w Święto Zmarłych pojechał mój Mąż, a moja matka tego nie zrobiła. Dziadek zmarł przed moimi narodzinami, ale z opowiadań wiem, że dbał o córkę, czyli moją matkę, a ona zawsze twierdziła, że bardzo go kochała. Z kolei Babcia pomagała jej wychować dzieci i prowadziła dom, w moim odczuciu niczym nie zasłużyła na obecne zapomnienie. Cóż... Dopóki mnie starczy sił, dziadkowie będą mieć zadbany grób i przedłużaną co dwadzieścia lat kwaterę, a z czasem chyba przejmą tę opiekę moje dzieci. Jeśli się nie rozjadą gdzieś po świecie. W ostateczności przeniosę dziadków bliżej siebie i kiedyś położę się po sąsiedzku.

W deszczową majówkę narodziły się nowe anioły :) A następne urodzą się jutro i w kolejny weekend. To ogromna przyjemność gdy tak wyfruwają spod moich rąk, ciesząc oczy i serce. Cztery mają już zapewnione nowe domy, a z pozostałych jeden też będzie wybrańcem. Mam wielką nadzieję, że inne również znajdą uznanie i polecą opiekować się nowymi właścicielami :)

niedziela, 27 kwietnia 2014

Mam dorosłych synów!

I mieszane uczucia... Z przewagą nostalgii... Mąż się ze mnie śmieje, że najpierw były dwa tygodnie przeżywania przygotowań do imprezy, a teraz będzie miesiąc depresji pod hasłem: "Kiedy oni dorośli..??"  Rzeczywiście, czas niebywale szybko leci. Pamiętam doskonale wiele chwil z ich dzieciństwa, a do Komunii szli przecież zaledwie "wczoraj"... 
Imprezy udały się doskonale. Najpierw nasza rodzinna, a potem dwie chłopaków w dwóch domkach pod miastem. Nie chcieli bawić się razem - inny krąg znajomych, inna muzyka, inne zapatrywania na imprezę. Od urodzenia bardzo się różnią, nie tylko urodą, ale także charakterami, więc wspólna impreza dla młodzieży nie miała racji bytu, natomiast obaj zachowali się przyzwoicie, zmęczeni świętowaniem, ale nie do przesady :) Już odebrani i przywiezieni do domu, a efekt moich wewnętrznych rozterek był taki, że ledwo przekroczyłam próg mieszkania, wybuchnęłam wielkim szlochem za minionym małolactwem moich dwumetrowych synków... 
Poprzeżywam sobie jeszcze troszkę i poukładam w serduchu. Moment dorośnięcia dzieci nie jest łatwą chwilą dla rodzica. 

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Kolejna Wielkanoc za nami

Kolejna, ale szczególna. Anula po raz pierwszy zawiozła koszyczek do święcenia, bardzo przejęta trzymała go grzecznie cały czas i niczego nie próbowała wyrzucać :) Miała oczywiście swój, malutki koszyczek, do którego zaglądała zresztą co chwila przez całe Święta.
To była też pierwsza Wielkanoc z Hanią i naszym nowym dorosłym członkiem rodziny, czyli moim Zięciem. Wchodzi w nasze domowe tradycje, które mu się na szczęście podobają i miło było patrzeć, jak czwórka dorosłych dzieciaków szuka w całym pokoju zajączków i kurczaczków, poukrywanych w różnych zakamarkach :)) Hania nawiązywała intensywny kontakt z dzidziusiem w lustrze, wołała do niego "Uuuu!", robiła miny, próbowała łapać rączką i była absolutnie urocza. Dzisiejszy dzień trochę zachmurzył nam katar Ani i lekki stan podgorączkowy, ale myślę, że ten kryzys szybko minie. Musimy tylko odwołać rehabilitację do końca tygodnia.
Największą radością mijających Świąt jest jednak to, że wczoraj Ania wchodziła ze mną po schodach! Stałyśmy u podnóża stopnia i Maluszka sama podnosiła prawą nóżkę żeby ją postawić wyżej! :)) To ogromny postęp i wielka,wielka radość. W takich chwilach wierzę, że wszystko jest możliwe!

niedziela, 13 kwietnia 2014

Kolejny Wrocław

Dzieje się i dzieje! Zbieramy zakrętki (garaż powoli się zapełnia), ćwiczymy Bobathami, jeździmy na koniku, pracujemy sobie w domku nad różnymi rzeczami, spacerujemy i korzystamy z pięknej wiosny. Wczoraj widziałam pierwsze kwitnące bzy i nie przypominam sobie, czy kiedykolwiek kwitły już w połowie kwietnia. Pogoda nas rozpieszcza i nawet chwilowy deszcz nie jest w stanie pogorszyć mi samopoczucia. Po wyjeździe i odpoczynku nabrałam takiej energii, że mogłabym góry przenosić!
Od piątku Anula ćwiczy we Wrocławiu. Rosa bardzo zadowolona, ponieważ widać efekty jej starań i Ania robi postępy. W tym miesiącu poprzeczka poszła wyżej i ćwiczenia są trudniejsze, co nie zawsze się Maluszce podoba, ale służy jej rozwojowi. 
Według Rosy Ania jest już bardzo blisko samodzielnego siadania, cokolwiek to "bardzo blisko" oznacza... Czekamy na ten moment od blisko roku. Już w maju wydawało się, że ta wspaniała chwila nastąpi lada moment. W każdym razie na pewno do jesieni, a do drugich urodzin to już na tysiąc procent. Tak się jednak nie stało i czekamy nadal, starając się nie tracić nadziei. Powiedziałam Rosie, że kiedy Ania wreszcie usiądzie sama to się chyba opiję ze szczęścia, a nawet nie chyba tylko na pewno :)) Kupię dużo szampana i będę pić i płakać, płakać i pić, a później chyba wyprawimy imprezę z tortem i tańcami, bo tak wyczekiwany moment trzeba będzie porządnie uczcić. 
Rozmawiałyśmy o Upsee. Rosa stwierdziła, że pomysł jest świetny, ale zarazem bardzo prosty i również prosty w wykonaniu, więc kwota do zapłaty jest za wysoka. Jej zdaniem firma zwietrzyła dobry biznes, a sprzęt powinien kosztować połowę obecnej ceny. Zmatwiła mnie też informacją, że uprząż jest podobno wyceniana w zależności od wielkości i większe rozmiary kosztują 400-415 euro. Muszę to sprawdzić. Tak czy inaczej alternatywy nie ma i zbieramy pieniążki na zakup.
Maluszka została we Wrocławiu z Tatą, który przyjechał wczoraj wieczorem, a ja dziś wróciłam do domu i działam na froncie robót :) Jutro biorę się za duży pokój i tak po trochu "odgruzuję" całe mieszkanie. Co najważniejsze - robię to z przyjemnością.

wtorek, 8 kwietnia 2014

349 euro

Zwracam honor irlandzkiej firmie - pomyliłam się z walutą. Upsee kosztuje 349 euro lub 299 funtów. Zainteresowanie jest tak ogromne, że w godzinę po udostępnieniu chodzidła do sprzedaży, zablokowała się strona internetowa! My je kupimy zapewne za 12 tygodni czyli w drugiej dostawie. Przez ten czas zbieramy pieniążki.
Dziś dostaliśmy ponad 100 kg nakrętek! :)) Od dzielnych dzieciaków z podstawówki :) Uzbieramy!!!

niedziela, 6 kwietnia 2014

Chodzidło

W Irlandii wymyślono specjalny sprzęt, dzięki któremu niepełnosprawne dziecko może chodzić razem z rodzicem! Na pomysł wpadła mama chorego chłopczyka, a teraz udoskonalone "chodzidło" trafiło do produkcji i od jutra będzie można je kupić. Na razie tylko w Irlandii, a niedługo pewnie na całym świecie, ponieważ pomysł jest rewelacyjny!! Rodzic ma zapięty pas, do którego podwieszone jest dziecko, zapięte w specjalną kamizelkę. Rodzic i dziecko maja zespolone ze sobą sandały, dzięki którym wspólnie stawiają kroki. Radość i szczęście chorego dziecka, które może spacerować razem z mamą czy tatą jest ogromna! Chodzidło jest lepsze od pionizatorow, uczy normalnego ruchu, naprzemiennego stąpania, a do tego nauczycielem jest pełen miłości rodzic :)) 
Dzięki znajomym naszych przyjaciół będziemy mogli kupić uprząż dla Ani! :) Musimy "tylko" uzbierać pieniądze. Początkowo mieliśmy informację, że chodzidło będzie kosztować 299 funtów, ale na stronie internetowej pojawiła się kwota 349 funtów. Zainteresowanie sprzętem jest ogromne i pewnie stąd podwyżka... To smutne, że wszędzie wszyscy chcą zarabiać na chorych dzieciach, ale cóż, trudno. I tak to kupimy, bo rodzic dla swojego ukochanego dziecka zrobi wszystko.
Wyjazdy do Wrocławia pochłaniają minimum 1700 zł miesięcznie. W kwietniu są święta i osiemnastka chłopaków, którą wyprawimy mimo kłopotów finansowych, ponieważ starsze dzieci nie mogą zrezygnować ze wszystkiego dlatego, że mają niepełnosprawną siostrę. W maju kolejny Wrocław i wyjazd na zaplanowany jeszcze we wrześniu turnus do Zabajki. Nie mamy pieniędzy na chodzidło... 
Dlatego spróbujemy rozszerzyć akcję zakrętkową, a ja każdą wolną chwilę poświęcę aniołom i będę próbowała znaleźć dla nich nowe domy. Zabiorę je też na turnus :) Dziadkowie Anuli obiecali pomóc i miejmy nadzieję, że wspólnymi siłami uzbieramy potrzebną kwotę i Anula będzie chodzić jeszcze tej wiosny, a najdalej w lecie!

czwartek, 27 marca 2014

Parking

Niedziela przywitała mnie deszczem i nie było aż tak żal wyjeżdżać.
Aklimatyzacja taka jak zwykle - dwa dni z ciężką głową, buuu... Prawie zawsze tak mam gdy wracam znad morza. Tam rozpiera mnie energia, nawet po wielogodzinnej podróży, a tu w analogicznej sytuacji tylko bym spała i spała. Co nie jest możliwe, więc chodzę jak zombie, dopóki się organizm nie przestawi.
Maluszka trochę narzeka na ucho i być może jest to powtórka sytuacji z zeszłego roku, więc postanowiliśmy  Ją zabrać do lekarza. W kolejce było kilkanaście osób! Czekania na kilka godzin, zrezygnowaliśmy. Spróbuję dzisiaj, oby się udało.
Wczoraj Ania miała konsultację psychologa i logopedy w naszym Ośrodku. Orzekli, że idzie jak burza :)) Intelektualnie i z rozwojem mowy oczywiście, ruchowo jeszcze bardzo dużo pracy przed nami.

Spotkała mnie bardzo niemiła niepodzianka. Parkowałam z Anią na miejscu dla niepełnosprawnych, obok było drugie, puste. Po chwili podjechał tam wypasiony czarny samochód, z którego wysiadła kobieta z dwójką kilkuletnich dzieci. Nie wytrzymałam i zapytałam, czy ma uprawnienia żeby tu stać, na co ona: "A pani??" I wdała się ze mną w pyskówkę, że przez takie osoby jak ja ludzie są źle nastawieni do niepełnosprawnych i jeśli chcę to mogę wezwać odpowiednie służby, a nie zwracać jej uwagę! Nie docierało, że to ona postąpiła źle, zajmując miejsce, do którego nie ma prawa. Oznaczone wielką tablicą z napisem: "Zabrałeś moje miejsce, weź moje kalectwo". I poszła sobie, wzruszając ramionami. Tak mnie roztrzęsła i oburzyła, że nie byłam w stanie zadzwonić po Straż Miejską, bo bym się chyba popłakała do słuchawki. Jak można być taką beznadziejną małpą??? W głowie mi się to nie mieści... Miałam kiedyś sytuację, że chciałam zaparkować z Anią, a tuż przede mną na miejsce wjechał jakiś facet, po czym się okazało, że nie ma uprawnień, ale grzecznie przeprosił, udał, że nie widział znaku i przeparkował na inne miejsce. Ta bezczelna baba natomiast uważała, że to ja robię problem! Masakra... Mąż mi wieczorem powiedział, że trzeba było zrobić zdjęcie z numerami rejestracyjnymi i dzwonić, skoro pani sobie tego życzyła. Następnym razem będę chyba bardziej przygotowana na taką podłość i zadzwonię, chociaż wolałabym, żeby nie było następnego razu...
Dodam, że parking był wielopoziomowy, miejsca były, tylko to było oczywiście najbliżej drzwi. Zdrowi ludzie albo single bez dzieci permanentnie zajmują w centrach handlowych miejsca przeznaczone dla inwalidów albo rodzin z dziećmi w wózkach i mają w głębokim poważaniu, że nie zaszkodzi im spacer kilka metrów dalej. Cwaniaki. Ciekawe, czy chcieliby się zamienić miejscami nie tylko na parkingu, ale w życiu? 

sobota, 22 marca 2014

Koniec laby

Ale była! Hura!!! :)
Udało się, wyjechałam. Naspacerowałam się każdego dnia, zebrałam trochę bursztynów, byłam w kinie, na molo w Sopocie i na gdańskiej starówce. Dziś spotkałam się z koleżanką i wraz z rodzinką pokazała mi bardzo fajne miejsce, którego nie znałam. Było super.
Przez ten czas odwiedziłam kilka "starych" miejsc. Chyba się starzeję, robię się coraz bardziej sentymentalna ;) Fajnie byłoby zostać tu jeszcze ze dwa dni, ale i tak się bardzo cieszę, że udało się to, co właśnie mija. Starałam się czerpać z każdej chwili siłę do tego, co mnie czeka po powrocie. Cudownie, że się udało! :))
Nie obyło się, niestety, bez zgrzytów, bo chyba byłoby zbyt pięknie. Kartonowo-gipsowe ściany pensjonatu nie izolują niczego, a już na pewno nie dźwięk, a nadjechało trzydzieści osób na szkolenie/konferencję. Gadają, latają po piętrach i na zewnątrz i choć starają się nie robić zbytniego hałasu to i tak o ciszę i spokój trudno... Szkoda, bo miejsce całkiem fajne i urokliwe. Niestety już tu nie wrócę. Jeśli jeszcze nadarzy się możliwość wyjazdu po odpoczynek, będę musiała poszukać innego azylu.

Maluszka dzielnie ćwiczy i integruje się z Tatą, szczęśliwa że ma go wreszcie dla siebie i to przez tyle dni. Mężowi też przyda się oderwanie od codzienności. Doświadczenie moich obowiązków pozwoli nam się na pewno lepiej zrozumieć. Jednym słowem - wszyscy skorzystali :)

niedziela, 16 marca 2014

Radosne perspektywy :)

Oby nie zapeszyć... Tfu, tfu! Na psa urok! :)
Prawdopodobnie uda mi się wyjechać i odpocząć kilka dni :))) Mąż zdecydował, że tym razem on pojedzie z Anią do Wrocławia, a ja mam zregenerować siły. Bardzo wiele to dla mnie znaczy, ponieważ wiem jaką ma sytuację w pracy. Musiał widzieć, że źle ze mną... W tej chwili jest trochę lepiej, ale nadal niezbyt dobrze, a kręgosłup już chyba nigdy nie przestanie mi dokuczać :( Skończyłam kolejną serię rehabilitacji i boli jak bolał, buuu... Marzyłam, że wybiorę się na bursztyny, ale w tej sytuacji może mi się nie udać, bo o schylaniu się nie ma mowy. Jeśli nawet pozostanie tylko spacer po plaży, to i tak będę szczęśliwa :) Odwiedzę koleżankę :) Pójdę do kina i na basen, wyśpię się :) Anula będzie w dobrych rękach, więc będę mogła odpocząć bez wyrzutów sumienia.

Bardzo mi to potrzebne, bardzo. Ostatnie dwa tygodnie były intensywne, podobnie zresztą jak i wszystkie inne... Rozpoczęłyśmy z Anulą hipoterapię, z czego się bardzo cieszę, ale to kolejne zajęcia, na które muszę Maluszkę zawieźć, czyli dodźwigać do auta, albo dźwignąć wózek do bagażnika. Pogoda była piękna, więc i spacery oczywiście, łącznie z huśtawkami i wszystko byłoby cudnie, gdyby nie kręgosłup :( Słodki ciężar mojej ukochanej Córeczki zaczyna być coraz większym problemem :( Prawdopodobnie będziemy musieli pomyśleć o zmianie wózka na lżejszy, ale skąd weźmiemy kilkanaście tysięcy..??? Miałam nadzieję, że w ciągu roku Ania zacznie stać, nawet jeśli nie chodzić, ale muszę zweryfikować poglądy. Echh... Oby mi się tylko udało oderwać od tych problemów i przemyśleń chociaż na kilka dni...

niedziela, 2 marca 2014

Wypełzanie na powierzchnię

Siedzę sobie na (w) dole, więc może być już tylko lepiej. Jeszcze nie jest, ale będzie. Mam jakieś światełka w tunelu i to mnie trzyma w pionie.
Oczywiście chodzę i funkcjonuję, bywają nawet całkiem dobre chwile, natomiast czarna chmura powraca i powraca, uparcie nie chcąc się ode mnie oderwać. Na szczęście dokładnie wiem czego mi potrzeba, a to duży plus. Może dotrwam do czasu realizacji. Co tam "może".Muszę dotrwać.

Wczoraj był bardzo dobry dzień. Oddaliśmy zakrętki do skupu i okazało się, że jest ich grubo ponad tona! Dziękujemy wszystkim dobrym ludziom, którzy włączyli się w zbiórkę i zbieramy dalej. Takie chwile podnoszą na duchu.

wtorek, 25 lutego 2014

Chandra jakiej dawno nie było

Dopadło mnie :( Od kilku dni nastrój wisielczy, funkcjonuję na resztkach możliwości. Robię co muszę, jak automat, a najchętniej zakopałabym się pod kołdrą na tydzień albo dwa i spała albo leżała ze wzrokiem wbitym w sufit. Nic mi się nie chce i nie mam na nic siły. Przełamuję się oczywiście, bo trzeba, ale wysiłek w to wkładam ogromny. Łzy cały czas pod powiekami, duszone i wpychane z powrotem, nawet nie mam kiedy spokojnie popłakać... :( Echhh....

Nawet nie wiem czemu mnie tak powaliło. Na pewno w jakimś stopniu z powodu Wrocławia, ale chyba nie tylko, zaczynało się jeszcze przed wyjazdem, czyli ponad tydzień narasta... O tyle dobrze, że każdy dół ma dno, od którego można się odbić i skoro to tak długo trwa to może już blisko do dna...
Terapia była ciężka, cięższa niż z Rosą. Anula się napłakała, a mnie serce pękało. Wiem, że tak musi być, ale... Ile można patrzeć na łzy swojego dziecka? Pozostały czas starałyśmy się spędzić wesoło, udał nam się piękny długi spacer, pogoda rozpieszczała, a nastrój mimo to spadał. W dodatku kręgosłup dawał o sobie znać i ogólnie było mi ciężko. Mąż wyczuł co się święci i przyjechał do nas w piątek, bardzo mnie to odciążyło, natomiast widzę po nim, że wewnętrznie ma podobnie, co jeszcze bardziej mnie zdołowało... 
Margit stwierdziła, że Ania będzie siedzieć i chodzić i co to w ogóle za pytanie, ale może to zająć jeszcze wiele miesięcy.
Wczoraj byliśmy u pani doktor rehabilitacji, zapisała sobie co u nas. Diagnoza - diplegia, ciężka postać. Co do rokowań się nie wypowiadała. 

A do tego wszystkiego jednen z synów postanowił zrobić sobie wolne od szkoły, o czym zawiadomił mnie telefonicznie wychowawca i zamiast odreagowania ciężkiego dnia, miałam ciężką rozmowę pedagogiczną. Wiem, że tak się zdarza, że nastolatek i tak dalej, tylko czy musiał mnie dobić akurat teraz?

Nadzieja na lepsze czasy wciąż się tli.

wtorek, 18 lutego 2014

Luty gna jak zwariowany!

Ani się obejrzałam, a już osiemnasty! Dostałam dziś sygnał, że dawno nie pisałam i okazuje się, że faktycznie. Biję się w piersi i obiecuję poprawę!

Jutro kolejny wyjazd do Wrocławia i spotkanie z nową terapeutką, koleżanką Rosy. Ciekawe jak Anula ją zaakceptuje i czy ja się dogadam, hehe... Z Rosą jakoś się udawało, to może i ze zmienniczką damy radę? Dla terapii taka zmiana raz na jakiś czas jest dobra - inne ręce, inne podejście. Zobaczymy...
Jestem coraz bardziej zmęczona :( Maluszka ciężka, to jedno, ale też potrzebuję po prostu chwili przerwy w nieustannej opiece nad nią. Trzy czy cztery dni bez gnania na zabiegi, zastanawiania się jak ze wszystkim zdążyć, myślenia co by tu jeszcze... Kilka dni tylko i wyłącznie dla mnie. Boże, co to by był za luksus!!! Mogłabym naładować akumulatory, wyspać się za wszystkie czasy, nic nie musieć, pójść do kina, wybrać się na dłuuuuugi spacer gdzie oczy poniosą, odciąć się od jakichkolwiek informacji i zresetować... Spotkać się z koleżanką, może poszukać bursztynów, kupić na kolację kremówki i wino, poczytać w piżamie do południa... Rety! Jakie piękne marzenie! :))) Tak mi tego potrzeba jak kani dżdżu. Mogłabym wrócić naładowana energią i zasuwać przez kolejne dwa lata, a na pewno przez rok. Hmmm.... Żeby coś się zdarzyło, trzeba marzyć, jak twierdził Jonasz Kofta... Zatem będę marzyć intensywnie i pomagać słownie tym marzeniom :)) Może coś z tego wyjdzie...?

Anuszka wyzdrowiała i wznowiłyśmy rehabilitację, przy czy okazało się, że znów widać postępy :) Bardzo mnie to cieszy i potwierdza, że idziemy dobrą drogą. 
Wolontariuszka okazała się bardzo miłą dziewczyną, od razu przypadła Ani do gustu, mnie zresztą też. Bawi się z Małą w różne układanki, czyta Jej i prowadza po mieszkaniu, a ja w tym czasie mogę coś zrobić w domu, czego w danej chwili nie mogłabym z Anią. Na przykład rozbić kotlety albo umyć głowę. A propos - co dziś powiedziało moje dziecko gdy pojechało z tatusiem do logopedy i pani zapytała co mama robi...? "Kotlety!" :)))

Mieliśmy zmartwienie z wnusią Hanusią, ale okazało się, że chyba jest wszystko w porządku. Prężyła się i odginała do tyłu, za mocno też zaciskała piąstki. Obejrzały ją dwie rehabilitantki i pani neurolog, zgodnie orzekając, że to prawdopodobnie od brzuszkowych wzdęć, a częściowo od ułożenia płodowego. Młodzi mają kilka zaleceń do pielęgnacji i kontolę za 1-2 miesiące. Ufff..... :)

Jutro od rana szał pakowania. Dobrze, że starsza Córa przyjdzie z Hanusią mieć oko na Andzię gdy będę znosić torby do auta. Pakować się chyba już mogę automatycznie, po tylu wyjazdach. Postaram się tylko zabrać jak najmniej, bo tym razem będę sama, a kręgosłup co jakiś czas przypomina o swoim istnieniu...

Napiszę wkrótce! 

piątek, 7 lutego 2014

Choróbsko, niestety...

Anula zakatarzona od kilku dni i chociaż poza tym żywotna, martwi mnie, że trwa to już tak długo. Dostaje leki, ale nie jest lepiej. Gorzej co prawda też nie, na szczęście. Po powrocie z Wrocławia gorączkowała, potem przeszło, a po kilku dniach katar, nie wiem czy to łączyć, czy nie? W każdym razie rehabilitacja odwołana, niestety. Co gorsza nie wiem, czy pojedziemy w poniedziałek :(
TatoMąż też pochorowany, łamało Go od kilku dni, ale nie może wyleżeć, a nawet miał delegację na drugi koniec Polski. Echhh.... Musi odpocząć w weekend.

Żeby nie było tylko gorzko, są i dobre wieści - Anula coraz ładniej klęczy na kanapie, tułowiem leżąc na oparciu. Sięga w ten sposób różne rzeczy ze stolika przy kanapie, a szczególnie domaga się otwierania komputera i oglądania Świnki Peppy. Mogłaby oglądać tą bajkę cały dzień, ale oczywiście Jej dawkujemy :)

Zabraliśmy się z Mężem i sąsiadem za zbieranie podpisów i pieniędzy na montaż domofonu w klatce, bo mamy już dość śpiących i brudzących bezdomnych i osiągnęliśmy niespodziewany sukces - prawie wszyscy lokatorzy wpłacili. W poniedziałek dopłacą ci, którzy czekają na pensję i zostanie jedna rodzina, która nie chce. Dokładniej, nie chce się zgodzić mąż, żona chciałaby się przyłączyć, ale decyduje małżonek. No cóż... Z nimi czy bez nich, domofon będzie montowany i może wreszcie zyskamy trochę spokoju w klatce.

A jutro ma do nas przyjść młoda dziewczyna, która chce raz w tygodniu zajmować się Anią jako wolontariuszka. Dwie godzinki po południu, ale dla mnie to byłaby duża pomoc, zawsze coś można w tym czasie w domu ogarnąć. Zobaczymy jak  się uda spotkanie :)



środa, 29 stycznia 2014

Diplegia spastica

Mamy diagnozę neurologiczną. Dziś byłyśmy u pani doktor i wiemy już na pewno, że Ania ma mózgowe porażenie dziecięce, postać diplegia spastica. 
Po dwóch latach wreszcie to wiemy. Wiemy, co jest naszej Ani. Przypuszczałam, że diagnoza będzie właśnie taka i miałam czas żeby się oswoić z tą myślą, ale jednak jest mi trochę ciężko. To się musi we mnie ułożyć, choć w naszym życiu nic się nie zmienia. 
Kto powiedział, że będzie łatwo..? 

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Jak dobrze jest mieć ciepły dom

Nawet jeśli to małe mieszkanie w blokach :) I co najważniejsze - ciepłych i kochanych bliskich w tym domu. Jak dobrze mieć do kogo wracać. 
Tak właśnie pomyślałam gdy szłam zaśnieżonym chodnikiem, w trzaskającym mrozie, wracając do domu z wizyty u lekarza. Pomyślałam, że po drodze kupię mleko, a wieczorem ugotuję kaszę mannę, żeby było jeszcze cieplej, a wszyscy się ucieszą. Szłam do domu i myślałam, jak byłoby okropnie, gdyby nikt na mnie nie czekał. Albo czekał ktoś, kto w zasadzie jest mi obcy, a nawet wrogi. I gdybym, zamiast radości, czuła lęk przed powrotem, albo smutek. I jak dobrze jest czasem dokonać trudnego wyboru i wierzyć, że może być lepiej. Zaryzykować.
I jak ważne jest docenianie tego, co się ma...

Dziś był dobry dzień, choć Ania gorączkuje, niestety :( Przypuszczamy z Mężem, że to po ćwiczeniach. Dajemy leki przeciw gorączce i czekamy. Z dobrych wiadomości - znalazłam w necie chodzik dla Maluszki, tylny balkonik polecany przez doktora z Warszawy. Nie wiemy jak Ania będzie sobie w nim radzić i dlatego świetnie się stało, że możemy go kupić za niecałe 200 zł, nie tracąc zlecenia lekarskiego na pionizator. Takie zlecenie, z dofinansowaniem NFZ, można dostać raz na kilka lat, a może się okazać, że Ani będzie potrzebne coś jeszcze innego. Mama chłopca z porażeniem, która sprzedaje chodzik, obniżyła nam wyjściową cenę, a w mailu napisała, że jej dzieci dołożyły do przesyłki aniołka na szczęście dla Ani :)))  I znów Anioły :) Dobre Anioły! :)

sobota, 25 stycznia 2014

Dobiega końca nasz kolejny pobyt we Wrocławiu

Jeszcze jutro rano godzina ćwiczeń i wracamy do domu.
Dziś było bardzo ciężko. Anula jakaś porozbijana, płakała na ćwiczeniach, nie spała po południu i ogólnie było niezbyt fajnie. Mnie też coś męczy, głowa od wczoraj boli, nastrój kiepski :( Możliwe, że to pogoda. We Wrocławu minus 10 i przetacza się jakiś front atmosferyczny. Trzeba przetrwać...
Poza dzisiejszym dniem - było całkiem nieźle. Rosa widzi postępny Ani i planuje co będzie z nią ćwiczyła następnym razem. Widzę, że terapeutce progres Anuli przyniósł wiele radości. Zawsze to miło widzieć efekty swojej ciężkiej pracy. My się cieszymy jeszcze bardziej! :)
Mam nadzieję, że w lutym również dotrzemy na terapię bez przeszkód. Nie będę miała wsparcia syna (teraz ma ferie i pojechał ze mną) i trzeba będzie sobie radzić samej, ale cóż, nie ma innego wyjścia. Najważniejsze, że terapia pomaga :)

niedziela, 19 stycznia 2014

Chwilka dopiero teraz

Kolejny tydzień za nami, styczeń biegnie jak niezły sprinter. 
W zeszły weekend goście - zaległe urodzinki Ani, dopiero teraz można było się spotkać. Nagotowałam i napiekłam pyszności, co zajęło mi półtora dnia... Raz na jakiś czas można! 
Od poniedziałku do czwartku rehabilitacja Ani i moja, moja się już skończyła, pod koniec stycznia ponowna wizyta u lekarza i zapewne dalszy ciąg.
Nawoziliśmy się zakrętek, garaż wypełniony w połowie! Mąż przez dwa dni przywoził worki z jednej ze szkół w Łodzi, ja dostałam mnóstwo zakrętek z dwóch miejscowych szkół. Jeśli będzie nam dalej tak szło, na początku lutego zamawiamy transport.
W piątek w nocy pojeździłam sobie trochę po okolicy, ponieważ niespodziewanie musiałam przywieźć ze studniówki syna i jego koleżankę. Gdybym wiedziała wcześniej, inaczej bym rozplanowała wieczór, a wyszło tak, że miałam dwie czterdziestominutowe drzemki i do spokojnego snu położyłam się o trzeciej nad ranem...
Miały już przyjść wizytówki z prośbą o 1% podatku dla Ani i nie ma... :( Może przyjdą jutro. Przydałyby się, kilka osób chciało pakiecik, a poprzednie sie skończyły.

Zdecydowaliśmy z Mężem, że podejmiemy próbę leczenia w Truskawcu na Ukrainie. Jeszcze nie wiemy czy uda nam się zgromadzić na to fundusze, ale nie ma już na co czekać. Na razie musimy skompletować dokumentację, w tym aktualną opinię o stanie zdrowia od neurologa. Nie mogłam się dodzwonić do poradni przez dwa dni. Jeśli jutro też się nie uda, muszę tam podesłać Męża, żeby umówił termin. Dziś nakręciliśmy filmik, na którym widać jak Ania się porusza i po jego obejrzeniu jeszcze bardziej dotarło do mnie jak jest źle... :(  W środę jedziemy do Wrocławia, oby kolejna sesja z Rosą pomogła. Po dotychczasowych terapiach jest lepiej, Mała przez chwilę utrzymuje pozycję siedzącą, ale nadal jest kiepsko, niestety... I nadal jest szansa, że będzie lepiej, więc działamy, działamy, działamy!!!

A mój zdolny Mąż pozytywnie pchnął sesję na studiach doktoranckich :)))

środa, 8 stycznia 2014

Tyle się dzieje!

Jak zwykle zresztą! :)) Nie wiem czy kiedyś pisałam o nudzie? Ale to dobrze, niech się dzieje, byle pozytywnie, a ostatnio jest pozytywnie :)
Wnusia już w domku, rodzice radzą sobie doskonale i chcą sami, więc nie naciskamy. Mała jest słodka, spokojna i kochana, niech rośnie i zdrowo się rozwija :))
Kama znalazła nowy dom! Zadzwoniła do mnie pani, bardzo miła z głosu i uzgodniłyśmy adopcję naszej suni. Wczoraj zawiozłam ją z synem do nowych właścicieli. Przekonaliśmy się, że to była dobra decyzja :) Wspaniali ludzie, pan miał kiedyś wyżła jako dziecko i ma sentyment do tej rasy. Jego żona jest bardzo ciepła i serdeczna. Mają dom z ogródkiem, a za domem las i pola, idealne warunki na spacery z psem. Dwóch kilkuletnich synków od razu z radością tarzało się z Kamą na dywanie, a ona zachowywała się jak młody radosny psiak! Jest nam smutno i pusto, ale psicy będzie tam lepiej niż u nas, a to jest najważniejsze. Ania będzie mogła pełzać bez przeszkód po całym mieszkaniu. Nikt nie będzie ograniczany i zamykany na małej przestrzeni. Czasami trzeba w życiu podjąć trudne decyzje i fantastycznie jeśli są tak wspaniałe zakończenia :)
Spotyka mnie wiele dobra ze strony znajomych i nieznajomych, rozkręcamy akcje na rzecz Ani. Szerzej o tym w następnym poście. 
Jest  nieźle!
A dziś mamy z Mężem rocznicę ślubu :)))