poniedziałek, 26 maja 2014

Trudny początek

To już chyba standard, że u nas nie może być jednego problemu tylko kilka :(
Podróż do Zabajki była sporym wyzwaniem, ale przebiegła dość sprawnie. TatoMąż nas wyprawił w drogę, a później jakoś poszło, mimo ogromnego upału i faktu, że Maluszka przespała tylko godzinę jazdy. Zrobiłyśmy sobie postoje, na jednym z nich zjadłyśmy obiad i poszło sprawnie, a czas umilałyśmy sobie śpiewaniem i mówieniem wierszyków. Na miejscu miła ciocia zaopiekowała się na chwilę Anulą, więc mogłam wnieść bagaże (dość liczne), a przed kolacją nawet byłyśmy na spacerze. 
Jeszcze przed wyjazdem zaczęłam źle się czuć. Usiłowałam poradzić sobie lekami na przeziębienie, ale zabrałam ze sobą antybiotyk, na wszelkie wypadek. Wszelki wypadek nastąpił już drugiego dnia - po przekasłanej nocy, dusznościach i wyciszeniu głosu stwierdziłam, że albo to krtań, albo tchawica i nie ma na co czekać. Zaaplikowałam sobie przywiezione koło ratunkowe i dziś jest trochę lepiej. Staram się tak czy siak funkcjonować normalnie, bo nie mam innego wyjścia, a rozklejanie się nic mi nie da, poza odebraniem resztki sił. 
Na tym jednak nie koniec czarnych chmur, niestety. Anię ciągle dręczy jakiś problem w układzie moczowym, nie udało się na razie sprecyzować co to jest, ale dostałam receptę na antybiotyk o szerokim spectrum działania, do podawania na turnusie. Wymagał zrobienia z proszku zawiesiny, którą następnie trzeba przechowywać w lodówce, zatem odpadała podróż przez pół Polski w upale i trzeba było rozwodnić proszek już na miejscu. Prawdopodobnie zabrakło jednak tych dwóch lub trzech dni i opóźnienie spowodowało, że wczoraj w nocy Anula obudziła się z płaczem, rozpalona jak piec :(( Na szczęście zabrałam też lek na gorączkę i mogłam go podać od ręki. Rano dałam Małej kolejną dawkę, ale w południe temperatura wróciła. Spadła po następnej porcji leku. Pomiędzy gorączkowaniem Ania zachowuje się całkiem normalnie, więc trzymam się nadziei, że to nie drogi oddechowe. Antybiotyk bierze, choć z trudem, ponieważ jest koszmarny w smaku. Na razie udaje mi się namówić Anię na jego łykanie, ale jak długo będzie chciała, tego nie wiem... Pojechałam z naszej głuszy do miasteczka po kolejny lek na gorączkę,  podaję je teraz zamiennie, jak kiedyś nauczyła mnie jedna z lekarek i czekam na efekty antybiotyku. Jeśli się nie uda, czeka nas przyspieszony powrót z turnusu...
Wszystkie noce po kolei zarwane, dzisiejsza pod znakiem zapytania. Póki co ta sytuacja kładzie się cieniem na pozostałych wydarzeniach i wrażeniach, które są w zasadzie pozytywne. Na szczęście.


czwartek, 22 maja 2014

Najsłodszy buziak!!

Nie powiem nic nowego - dni gnają jak zwariowane! Nie wiadomo za co najpierw się złapać, ale w większości to pozytywny "kołowrotek". 
Byłyśmy u mojej koleżanki, która jest bardzo uzdolnionym fotografem i robi piękne sesje dziecięce. Dzięki Cioci Anetce Ania ma teraz przepiękne zdjęcia! :))) Na kilku jesteśmy razem. Cudna pamiątka, a któreś ze zdjęć znajdzie się także w apelu o darowizny na leczenie i w kalendarzu, który planujemy wydrukować na przyszły rok. Dziękujemy Anetko!!
Maluszka ciężko pracowała na ćwiczeniach, Margit chwaliła, wszystko idzie zgodnie z planem i w dobrym kierunku, chociaż bardzo wolno. Najważniejsze, że idzie! Wrocław już za nami, jutro wyjeżdżamy na dwutygodniowy turnus rehabilitacyjny. Muszę nas sensownie spakować, tylko nie mam kiedy, echhh.... Mąż na uczelni, jeden syn do późna na praktykach, drugi na kursie prawa jazdy, na szczęście kochana Starszaczka wspiera mnie jak może. Nie chcę nadużywać tej pomocy, jednak nie zawsze się da wszystko samodzielnie, szczególnie że w tym tygodniu mamy wysyp nakrętek, które trzeba odebrać i przewieźć do garażu. Bardzo się z tego wysypu cieszymy i organizujemy się tak, żeby jak najszybciej odciążać obdarowujących.
Niestety są też ciemne chmury - Maluszce wciąż wychodzą złe wyniki badań moczu. Przyplątało się jakieś paskudztwo i mamy kolejnego wroga do zwalczania :( Na razie dostała antybiotyk na wyjazd, po powrocie kolejne badania. Ciągle coś...
Zmykam szykować nas do wyjazdu. Po raz pierwszy będę z Anią w podróży sama w tak długiej trasie i trochę się niepokoję jak to będzie, ale musimy dać radę, więc damy :)

Dziś rano dostałam wspaniały prezent, najsłodszego buziaka na świecie! Anula od dłuższego czasu usiłowała ułożyć usta "w ciup" i nie bardzo wychodziło, jednak trening czyni mistrza! Nauczyła się, moja dzielna dziewczynka :) Cudne są takie chwile, dodają skrzydeł :))

czwartek, 15 maja 2014

Maj w rozjazdach

Oby nie rozjechany! Dawno tyle nie podróżowałyśmy w tak krótkim czasie - poprzedni wtorek Warszawa i kwalifikacja do botuliny, czwartek z piątkiem w Krakowie z wizytą u pani doktor od Anusiowych oczek i kwalifikacja do zabiegu w wakacje, a teraz Wrocław nasz nieustający. I Margit tym razem. Praca ciężka, ale Ania reaguje lepiej niż poprzednio i ćwiczy niezwykle dzielnie i cierpliwie. Mój mały kochany bohater! Dziś gadała do Margit jak najęta i chciała z nią jeść drugie śniadanie :) Ja usłyszałam kilka miłych słów na temat mojego kalecznego angielskiego, chyba nie tylko kurtuazyjnie. Mówię kiepsko, ale to super uczucie, że się dogaduję! Powinnam trochę poćwiczyć, byłoby lepiej, lecz czasu jak na lekarstwo, niestety...
Chmurzyło się i straszyło, wygoniło nas z jednego zaplanowanego miejsca, więc przeniosłyśmy się w inne i to był strzał w dziesiątkę. Czasami nieplanowane pomysły dostarczają najwięcej radości. 
Maluszka coraz lepiej utrzymuje się w siadzie. Trochę jeszcze leci na boki i wymaga asekuracji, ale jest o niebo lepiej, a zaczyna też umieć siedzieć na piętach i podpierać się jednocześnie rękami. To są nieocenione umiejętności, najbardziej oczywiście dla Niej, ale ja również z nich korzystam, szczególnie przy wieczornej kąpieli. Czy ktoś wie jak to jest - kąpać pod hotelowym prysznicem całkiem spore już dziecko, które nie tylko nie stoi, ale nawet nie siedzi? Odpowiedź brzmi: ciężko. W wannie jest trochę łatwiej i bezpieczniej, ale  w większości miejsc wanien brak i trzeba sobie radzić bez nich. Dziś było fantastycznie, bo Anula siedziała w brodziku na ręczniku, nóżki po turecku, podpierała się jedną rączką, a w drugiej trzymała słuchawkę prysznica. Polewała sobie nóżki albo mi ją podawała do spłukania, a ja jedną ręką podtrzymywałam Anię ,a drugą mogłam ją myć. Jest coraz lepiej! Jeszcze miesiąc temu nie umiała robić tylu rzeczy na raz i nie trzymała prysznica, więc było o wiele trudniej.
Jutro jesteśmy umówione z miłą wizytą, nie mogę się już doczekać :)) A teraz już pora spać. Dobranoc!

niedziela, 11 maja 2014

Pani Moniko, litości...

Muszę. Po prostu muszę. Chodzi mi po głowie cały dzień.
Pani Monika R. związała się z panem Zbigniewem Z.. A może odwrotnie? No właśnie. Wszędzie ciężar jest przesuwany w jej stronę, a przecież to obopólna decyzja, a pan Zbyszek wiedział co robi. Oboje postanowili zmienić swoje dotychczasowe życie, rozstali się ze współmałżonkami i zamieszkali razem, czym wywołali ogromny skandal. I szok. Nikt nie spodziewał się po znanym i lubianym aktorze, że opuści żonę, z którą ma czworo dzieci. Dziś już pewnie niewiele osób pamięta, ale jakiś czas wcześniej krążyły w mediach pogłoski jakoby aktor miał romans ze znaną reżyser, ale nikomu się to w głowach nie mieściło. Wkrótce pan Zbyszek pokazał się z żoną na jakiejś gali czy premierze i sprawa ucichła, jednak nie na długo, jak pokazał czas. Bliska znajomość z panią Moniką okazała się poważniejsza w konsekwencjach. Psy powieszono oczywiście na pani R. , bo jakże by inaczej.
Miałam wówczas kilka przemyśleń na ten temat i większość z nich się uchowała do dziś. Pewnie ma na nie wpływ moja osobista sytuacja, ale w końcu co ma mieć wpływ na poglądy jak nie własne doświadczenia? Nie identyczne, ale podobne. I nie tylko własne zresztą, znajomych też. A mówią mi one, że prawda zazwyczaj jest bardziej złożona i wina rzadko leży po jednej stronie. Prawda jest taka, że szczęśliwe małżeństwa się nie rozwodzą. Nieszczęśliwe zresztą też nie zawsze. Ludzie latami ciągną wypalone związki, z różnych powodów - nadziei, że może będzie lepiej, obawy przed zmianą i zaczynaniem od początku, niechęcią do uznania klęski i porażki tego, w co latami inwestowali siły i energię, mężyczyźni często z lęku przed utratą kontaktów z dziećmi. Podobno dziecko to złe spoiwo związku, ale jednak niezwykle skuteczne. Znam kilka przykładów par, w których mężczyzna tkwi w związku, ponieważ wie doskonale, że w przypadku ewentualnego rozwodu żona go oskubie do zera i odetnie od dzieci. Oczywiście te żony wiedzą, że mąż to wie, w związku z czym są przekonane o tym, że on nigdy nie odważy się odejść i mogą go traktować jak chcą, niekoniecznie z szacunkiem i miłością. Czy tak było w przypadku pana Z.? To wie tylko on. W każdym razie "spoiwo" było silne, bo dzieci liczne, więc żona mogła się czuć bezpiecznie.
Na marginesie - załamuje mnie i drażni podsumowywanie rozstań zdaniami: "zostawił/ porzucił żonę i dzieci". Proszę mi powiedzieć, jak w polskich realiach mąż ma rozstać się z żoną? I tylko z żoną? Chyba tylko tak, że to ją spakuje i wyprowadzi do innego lokum, co oczywiście jest niewykonalne. Najczęściej to mąż, który się jednak, mimo wspólnych dzieci, zebrał na odwagę, wynosi się z walizką gdzieś tam... Czasem do następczyni, a czasem nie. I tak jest odsądzony od czci i wiary. Wynika z tego jednoznacznie, że jeśli mężczyzna ma z żoną dzieci, to już koniec i kropka - bez względu na zachowania i charakter żony musi z nią tkwić do grobowej deski, bo inaczej porzuci dzieci. Nawet jeśli chce się z nimi widywać codziennie, łoży bez szemrania na ich utrzymanie, dba o nie, a z domu i dorobku całego życia wyszedł tak jak stał i nie chce nic. Chce jedynie uwolnić się od wspólnego mieszkania z kobietą, na którą patrzeć nie może. W Polsce mężczyzna nie ma takiego prawa. 
Pani Monika powiedziała niedawno, że gdy byli już razem, któregoś dnia pan Zbyszek przyszedł na spotkanie i oznajmił, że żona się z nim rozwodzi. Ma się wynieść z domu, a ona składa pozew o rozwód. Wynika z tego, że próbował prowadzić podwójne życie, został rozszyfrowany, a po historii z panią reżyser żona miała już dość i zrezygnowała z tak zwanego "ratowania małżeństwa". Trudno się jej dziwić.
Gdy wybuchła afera, porównałam sobie obie panie i poczytałam trochę co pisano o całej sprawie. Pani J. urodą niestety nie grzeszy, a to co los jej dał skutecznie jeszcze tłumiła. Fatalna pensjonarska fryzura, podkreślająca wyostrzone rysy. Napięty wyraz twarzy, praktycznie bez uśmiechu. Postarzające oprawki okularów. Niemodne, dziwaczne ubrania. Można powiedzieć, że robiła wszystko, żeby nie wyglądać ani kobieco, ani elegancko, ani (broń Boże!) seksownie. Jeśli wygląd odzwierciedla charakter, to cóż powiedzieć... Następczyni z kolei zawsze uśmiechnięta, atrakcyjna i zadbana. Ostatnio nawet dobrze ubrana. 
Wszyscy litują się nad porzuconą żoną, a ona przecież brała ślub z panem Z. będąc w piątym miesiącu ciąży. A on się rozwodził z pierwszą żoną z powodu ciąży pani J. właśnie. I jakoś nikt już o tym nie pamięta. Pani R. to wredna świnia, bo wskoczyła do łóżka cudzego męża, ale pani J. to święta niewinna, biedna ofiara. Ciekawostka... Historia lubi się powtarzać, jak widać. Mnie z tego wszystkiego wynika, że skaczącym był głównie pan Z., obecnie przedstawiany jako biedna sierotka w szponach harpii.
Dorośli ludzie podejmowali wybory. Dorośli ludzie skomplikowali sobie życie. Nikt nie wie jak było naprawdę, kto i dlaczego. Jedno jest w tym wszystkim pewne - nie powinni do tego mieszać dzieci.
I tu jest prawdziwy horror! Małżeństwa się rozpadają, tak bywa. Małżeństwa osób znanych rozpadają się z większym hukiem, to normalne. Dziennikarze chcą ustrzelić newsa i zrobić jak największy dym, a pomagać im w tym to już skrajna głupota. Trzeba być pozbawionym instynktu samozachowawczego żeby na własne życzenie pchać palce między drzwi. W dodatku wiedząc, że w ambarasie, który stworzyli dorośli, tkwi szóstka dzieci bohaterów tej mydlanej opery. I tu dochodzimy do sedna - pani R., a właściwie już pani Z., nie posiada instynktu, rozumu, taktu, wyczucia sytuacji i żadnej pokrewnej cechy charakteru. Plecie bez opamiętania co jej ślina na język przyniesie, udziela idiotycznych wywiadów, a to, co zrobiła po obecnym ślubie pobiło już wszelkie rekordy. Rozumiem, że małżeństwa im nie wyszły i postanowili być razem, wbrew światu. Przypieczętowali to prawomocnie. W porządku. Przyjęła nazwisko męża, bo czemu nie, w zasadzie? Chce się nazywać tak jak mąż, ma prawo. Natomiast wtajemniczanie wszystkich dookoła w kulisy, w dodatku wtajemniczanie w wydaniu pani Moniki, woła o pomstę do nieba. Nawet ją rozumiem, że chce dopiec byłej żonie męża, skoro wylano na nich tyle pomyj, ale sama się niestety o te pomyje doprasza. Była żona wystarczająco dostała po nosie samym ślubem, reszta powinna zostać milczeniem.
Przykro patrzeć jak popularny i jeszcze niedawno ceniony aktor - tonie. Tonie w błocie, na własne życzenie. Właśnie się ożenił z ładną i inteligentną idiotką, której nie potrafi (bo aż mi się nie chce wierzyć, że nie chce) okiełznać i wyegzekwować skutecznego zamknięcia buzi. W efekcie doczekali się reakcji dzieci pana Z., które głosem jednej z córek, bardzo rozsądnie i stonowanie powiedziały co myślą o macosze i jej paplaniu, a w domu świeżo upieczonych państwa Z. nastał dziś zapewne sądny dzień.

Pani Moniko, litości! Niech pani pojedzie gdzieś, gdzie wlewają olej do głowy, bo już słuchać się nie da i patrzeć się nie da. Za chwilę nie będziecie mieli z czego żyć, bo wszyscy będą was oboje omijać szerokim łukiem. Zrobiła pani z męża takie pośmiewisko, że długo nikt nie zapomni. Opamiętaj się kobieto, naprawdę.
Panie Zbyszku, nieźle się pan wpakował. Jest jednak prosty sposób na opanowanie sytuacji - trzeba poprosić żonę żeby zamilkła w imię waszej miłosci. Nawet jeśli nie rozumie - dlaczego? A nie rozumie. Trudno, dopust boży, ale jeśli kocha to zamilknie. Jeśli nie zamilknie, to nie kocha i trzeba się będzie znów rozwodzić. I panu, i nam wszystkim życzę, żeby zamilkła...

sobota, 10 maja 2014

Echhh... Pisać się nie chce :(

Z jednej strony znajomi radzą nie odpuszczać i robić swoje, z drugiej strony świadomość bycia śledzonym przez niekochających i niekochanych zniechęca. Może przyszedł czas na zmiany i pożegnanie z tym miejscem? Złości mnie świadomość, że Biologiczni, nic nie dając znowu mi coś zabierają.
Garść przemyśleń, z którymi nie sposób się nie zgodzić:
Co powinno dostać każde dziecko? Poczucie bezpieczeństwa. Miłość, oparcie i troskę. Poczucie bycia kochanym. Małe i dorosłe dziecko. Każde dziecko. Dziękuję Ci Margo za to, co do mnie napisałaś :)
Czego nie powinno dostać? Wielokrotnego lania kablem od żelazka lub prodiża, drewnianymi wieszakami i skórzanym szerokim pasem. Strachu trwającego latami. Nie powinno cieszyć się, że nie ćwiczy na wf bo przynajmniej nie widać sinych pręg na całym ciele. Nie powinno wracać ze szkoły prosto w pijacką awanturę. Nie powinno musieć uciekać w nocy i modlić się żeby rodzic nie zdążył dogonić. Nie powinno też musieć uciekać we wczesną dorosłość dokądkolwiek, byle dalej. I nie powinno musieć w dorosłym życiu odbierać pijackich telefonów i zamykać drzwi przed nosem własnemu rodzicowi by chronić swoją rodzinę.
Jak to dobrze, że obecnie dzieci są bardziej chronione. Że się im wierzy, że mogą się poskarżyć i są procedury, które powinny być wtedy uruchomione. Nie zawsze tak bywa, ale jest taka możliwość. Coraz częściej i głośniej mówi się o tym, żeby reagować, zgłaszać i bronić. To wielka wartość.
Przede wszystkim wielką wartością jest jednak miłość bliskich, a zwłaszcza dobre relacje z dziećmi, szczególnie dorosłymi. Jeśli nie ma się żadnych dobrych wzorców, trudno tego dokonać. Najlepiej mieć bagaż dobrych doświadczeń i wsparcie, ale czasami trzeba się uczyć na własnych, bolesnych i poważnych błędach, bo nie miał kto poprowadzić i wskazać. Czasami trzeba przez lata prostować skręcone ścieżki. I latami pracować na fajną rodzinę. I może się udać! :) 
Mam taką właśnie rodzinę. Malutką słodką Córeczkę i dużą, kochaną Córę, która wniosła w darze do mojej rodziny fajnego Zięcia i cudną Wnusię. Mam też "świeżodorosłych" Synków, do których muszę się wspinać na palce by dać im buziaka :)) Mam dobrego Męża, który podarował mi kochanych Teściów i fajną Szwagierkę z rodzinką. Mam też starszego Brata, którego praktycznie nie znałam w dzieciństwie, ale odnaleźliśmy się po latach. I choć straconych czterdziestu odrobić się nie da, to chcemy i próbujemy być dla siebie rodzeństwem i nieźle nam idzie :) Z ojcem moich starszych dzieci też mam relacje więcej niż poprawne, więc bilans jest bardzo na plus!
W zakamarach czarnych, przykrych wspomnień są jeszcze inne osoby, bo rzeczywistość jest brutalna, niestety, ale wspólne fragmenty genów to za mało by być rodziną. Rodzina to ci, których kochamy i którzy kochają i nie trzeba ich o to prosić. To przecież proste. 


P. S. Ostatnie dwa dni były wspaniałe, moja dorosła Córko :)) Strasznie się cieszę, że jesteś! 

środa, 7 maja 2014

Mamusia hejterka

Echhh.... A miałam dzisiaj taki dobry dzień! Dzięki ludziom o wielkim sercu mamy pieniążki na chodzidło i przepełnia mnie wielka radość i wdzięczność :))) Jest jeszcze na tym świecie bezinteresowne dobro. Dziękujemy!!!
No, ale żeby nie było aż tak słodko, odezwała się "kochana rodzinka", wyciągnięta z czeluści jednym zdaniem. I zadziałała zasada "uderz w stół, a nożyce się odezwą". Nie zawsze dobrze jest mieć od lat ten sam numer telefonu... Dzieje się tyle, że nie miałam czasu wejść na blog, a tam od poniedziałku czekał hejt od rodzicielki. Jak mi "czytalność" wzrosła!! :))) Najśmieszniejsze jest jednak to, co ktoś zrozumie z przeczytanego tekstu. Na to jednak wpływu żadnego nie mam. 



sobota, 3 maja 2014

Deszczowa majówka z aniołami

Pada i pada, i pada... Podobno ma przestać, ale nie do końca wiadomo kiedy. Szkoda, że nie udało nam się pospacerować i od wczoraj siedzimy w murach, ale dobrze, że chociaż czwartek był słoneczny. Udało nam się pojechać na grób mojej Babci i uporządkować go, bo wyrzuty sumienia gryzły mnie już niemiłosiernie :( Miejscowość gdzie pochowani są dziadkowie, leży kawałek drogi od miejsca naszego zamieszkania. Staram się tam jeździć kiedy tylko mogę, ale nie zawsze udaje mi się wtedy, kiedy bym chciała. Moja niewydarzona matka była (jest..) również niewydarzoną córką, w związku z czym od wielu lat o grób dbam wyłącznie ja i moi najbliżsi. To bardzo smutne, że na przykład w czasie gdy byłam w zagrożonej ciąży, na cmentarz do moich dziadków w Święto Zmarłych pojechał mój Mąż, a moja matka tego nie zrobiła. Dziadek zmarł przed moimi narodzinami, ale z opowiadań wiem, że dbał o córkę, czyli moją matkę, a ona zawsze twierdziła, że bardzo go kochała. Z kolei Babcia pomagała jej wychować dzieci i prowadziła dom, w moim odczuciu niczym nie zasłużyła na obecne zapomnienie. Cóż... Dopóki mnie starczy sił, dziadkowie będą mieć zadbany grób i przedłużaną co dwadzieścia lat kwaterę, a z czasem chyba przejmą tę opiekę moje dzieci. Jeśli się nie rozjadą gdzieś po świecie. W ostateczności przeniosę dziadków bliżej siebie i kiedyś położę się po sąsiedzku.

W deszczową majówkę narodziły się nowe anioły :) A następne urodzą się jutro i w kolejny weekend. To ogromna przyjemność gdy tak wyfruwają spod moich rąk, ciesząc oczy i serce. Cztery mają już zapewnione nowe domy, a z pozostałych jeden też będzie wybrańcem. Mam wielką nadzieję, że inne również znajdą uznanie i polecą opiekować się nowymi właścicielami :)