wtorek, 29 października 2013

Mamy okularki!

Dosłownie mamy, obie :) Ja nowe szkła, które mają opanować moje kłopoty, a Anula "nówki sztuki", pierwsze w życiu. Moje są na razie wyłącznie na papierze, Anusine się robią w Krakowie i dotrą po niedzieli. Ciekawe jak będzie z noszeniem, przymierzane zrywała z nosa po chwili...
Okazało się, że miałam rację - Ania krzywi główkę najprawdpodobniej z powodu wady wzroku, a nie asymertii. Ma zeza skośnego i astygmatyzm. Szanse na skorygowanie ustawienia oczu okularkami są niewielkie, ale są i dlatego spróbujemy, natomiast jeśli to nie pomoże, Maluszkę czeka operacja. Kontrola na początku maja i wtedy będziemy decydować.

Anula mówi coraz więcej, z każdym dniem coś się pojawia i nas zaskakuje. Ostatnio zaczęła powtarzać słówka wierszyków z pamięci, dopowiada brakujące wersy i ma z tego niezłą zabawę. Dziś byłyśmy u pani logopedy, która stwierdziła, że bardzo mało dzieci (zdrowych dzieci!) wymawia w tym wieku głoski i zbitki głosek, z którymi Ania bez problemu sobie radzi. Niewykluczone, że od przyszłego roku zrobimy miejsce dla bardziej potrzebujących dzieci, chociaż będzie mi szkoda, bo Ania bardzo lubi i panią, i to co ona nam proponuje.


Zupełnie niepostrzeżenie minęła mi rocznica blogowania! Tak... To już rok, nawet z malutkim haczykiem... Dobrze zrobiłam, że zaczęłam, niesamowicie mi to pomogło. Chodzą mi po głowie różne myśli, ale na razie o tym sza! - jestem tu i będę zaglądać, choć w zamyśle blog miał wyglądać nieco inaczej. Życie weryfikuje plany, a jak nie życie, to czas - i nie ma na to rady. Najważniejsza stała się Ania i walka o Jej zdrowie, więc blog jest tego odzwierciedleniem.

wtorek, 22 października 2013

Wrocław, Warszawa i dom - wiele się dzieje!

Zacznę od końca, czyli tego co po powrocie. I zacznę od dobrych informacji. Na subkoncie Ani zarejestrowały się przelewy z 1% podatku :))) Przekazana dla Maluszki kwota pozwoli nam zrefundować jeden wyjazd do Zabajki, hipoterapię i konsultację w Sosnowcu :) Wszystkim dobrym ludziom, którzy pomagają nam stawiać Anulkę na nogi, z całego serca stokrotnie dziękujemy!! Mamy nadzieję, że możemy na Was liczyć również w przyszłym roku i wspólnie doprowadzimy do tego, że Ania odzyska sprawność! :)))

Nie wszystko jednak chce być dobrze, niestety. Najpierw chandra, (zaczęła się jeszcze w stolicy), a dziś wypadek Męża - jechał spokojnie i nagle dostał w tył auta. Kierowca, który w niego uderzył, na moment zasnął za kierownicą. Na szczęście skończyło się bez poważnych obrażeń i oby ból głowy nie zwiastował  niczego groźnego, ale strach o Męża poszybował mi w górę jak sterowiec... Szczególnie w połączeniu z ogólnie kiepskim nastrojem...
Kiepsko jest nie tylko emocjonalnie, ale także fizycznie - jeszcze we Wrocławiu poczułam się tak fatalnie, że podjęłam decyzję o odstawieniu leków. Leciałam z nóg, miałam ustawiczne skurcze żołądka, a do tego dostałam na twarzy i szyi wysypki podobnej do trądziku. Prawdopodobnie nadwrażliwość na Mydocalm, ale odstawiłam też diklofenak i już następnego dnia czułam się lepiej i dałam radę dojechać do Warszawy, natomiast wróciły bóle kręgosłupa. Złe samopoczucie nie nastroiło mnie pozytywnie do życia, a w dodatku na szkoleniu poruszono kilka wątków, które nadwątliły moją świeżo rodzącą się nadzieję co do pozytywnych zmian u Ani. Na plus za to z pewnością mogę policzyć fakt, że jeden z rodziców przekonał mnie do zorganizowania zbiórki nakrętek i właśnie jestem w trakcie organizowania się w tej kwestii. Musimy uzbierać środki na leczenie Małej, bez mojej pensji robi się coraz ciężej.

I na koniec znów dobre wiadomości! Węgierska terapia we Wrocławiu wygląda obiecująco :) Trudno na razie powiedzieć coś wiecej, ale mam poczucie, że idziemy w dobrym kierunku i Ani to pomoże. Rosa wie co robi, to widać w każdej chwili, ma ogromne doświadczenie. Same oddziaływania są jeszcze inne niż to, co poznaliśmy do tej pory, ale przekonuje mnie to co widzę i będziemy kontynuować tak długo, jak długo starczy nam sił i środków, i jak długo Rosa będzie przylatywać do Wrocławia. I oby przylatywała przynajmniej przez cały następny rok.


środa, 16 października 2013

I znów w drogę, a właściwie już u celu

Pakowanie i rozpakowywanie będę niedługo robić z zamkniętymi oczami...
Od wczoraj jesteśmy we Wrocławiu. Poniedziałkowa wizyta u pani doktor rehabilitacji wykazała, że z moim kręgosłupem nie jest najlepiej, do miesiąca od urazu stan traktuje się jako ostry i dolegliwości w każdej chwili mogą się nasilić. Nie powinnam dźwigać, nie wolno mi wyszarpywać 18-sto kilogramowego wózka z bagażnika, nie dam rady przynieść i rozłożyć turystycznego łóżeczka. Poniedziałkowe rehabilitacje objeździliśmy razem z jednym z synów, zwolnionym z lekcji z okazji Dnia Nauczyciela, a mimo to wieczorem miałam poważny kryzys. Przy takim obrocie spraw zapadła decyzja, że jedziemy we wtorek po pracy Męża, odstawi nas do hotelu, rozlokuje, a nad ranem pojedzie w kolejną delegację, w którą jechać musi.
Tak też się stało, dojechaliśmy późnym wieczorem, a dziś od rana rządzimy się we dwie :) Pogoda znośna i nie pada, więc po śniadaniu zdecydowałam się na spacer po okolicy, zakończony w napotkanym po drodze hipermarkecie, połączonym z niewielką galerią handlową, gdzie dokonałam kilku doskonałych zakupów. 
Po pierwsze - upolowałam całkiem niezłą kurtkę, tanią jak barszcz i nawet się nie wahałam z decyzją.
Po drugie - Anuli trochę zmarzły rączki, więc wybrałam Jej superaśne rękawiczki, a najbardziej cieszę się z tego, że udało się włożyć pięciopalczaste :)) To duży wyczyn dla Anulkowych rączek, nie jest tak źle! Przy okazji znalazłam dla siebie włóczkowy beret i szalik-komin, a wybranie dla mnie nakrycia głowy to już prawdziwy fart!
Po trzecie - pooglądałyśmyw sklepie zoologicznym myszki i papugi, a naprzeciwko był salon firmowy Ives Rocher i mogłam uzupełnić brak mojego ukochanego "mleczko-toniku" do twarzy.
Po czwarte - Maluszka musi oduczyć się picia wieczornego mleka z butli, bo i za duża na to, i zaciskanie piąstek nasila się szczególnie w tym momencie. Nie chce obejmować rączkami butelki, ma utrwalony odruch zamykania szczelnie pięści, a ja czuję, że jak najszybciej musimy to zlikwidować. Wymyśliłam picie kaszki przez grubą słomkę, a próby z kubkim po shake'u pokazały, że to dobra droga. Wobec tego szczegółowo przeszukałam dział dziecięcy i znalazłam taki kubek i taką słomkę, które powinny sprostać naszym potrzebom. Próba generalna dziś wieczorem.
Po piąte - Córa kilkakrotnie dopominała się wczoraj podczas podróży o nocnik. Przyjęła wytłumaczenie, że jedzie, nie ma nocnika i prawdopodobnie postanowiła poczekać. Dziś rano powtórzyła żądania i musiałam Ją posadzić na sedesie, ponieważ nocnika nie zabraliśmy :( Zniosła to dzielnie, choć nie czuła się pewnie i dawała temu wyraz. W związku z tym zakupiłam elegancką nakładkę z hipopotamem i wchodzimy w nowy rozdział "dorosłości" :)
Po szóste - zaopatrzyłam się w saszetki zapachowe do szafy i odświeżacz do pokoju, ponieważ hotel pamięta czasy poprzedniego ustroju i obskurny jest dramatycznie... Na zdjęciach w necie wyglądało to duuużo lepiej... Jakoś musimy przetrwać, wyjścia nie ma, trzeba się natomiast zastanowić co w przyszłości. Jest sporo minusów, ale są też plusy, do których niewątpliwie należy wielkość pokoju - w Campanille będzie dużo ciaśniej, nie mówiąc o Ibisie, a ja muszę tu zmieścić łóżeczko i wózek. Chyba poszukam w necie co wchodziłoby w grę i pojeździmy z Mężem w piątek, kiedy będzie tu z nami.

Planowane na dziś zabiegi nie odbędą się, ponieważ wystąpiły komplikacje na lotnisku w Londynie i terapeutka przyleci dopiero późną nocą. Ustaliłam, że Ania może mieć jutro dwa zabiegi, rano i późnym popołudniem. Oby tylko Rosa doleciała już bez problemów! 

niedziela, 13 października 2013

Urodzino-imieninki

Środa była naprawdę ciężka i smutna, życie bez oczekiwania na nowe książki Joanny Chmielewskiej będzie już inne niż dotychczas, ale jednak toczy się dalej. Przychodzą kolejne dni, które każą się zbierać do działania i nie pozwalają zatopić się w przygnębieniu. 
Za mną usg i konsultacja u neurologa, mam kolejne leki i zaplanowane wizyty, w poniedziałek doktor rehabilitacji. Skończyłam zastrzyki i jest dużo lepiej, chociaż z dźwiganiem nadal kiepsko (zrobiłam próbę z zakupami, efekt - Mąż odebrał mnie kwilącą z parkingu). Mam nadzieję, że dalsze leczenie postawi mnie na nogi, bo nie mam czasu ani możliwości nie być w formie.

A dziś od rana bardzo miło i przyjemnie, ponieważ wyprawiamy z Lepszym Połówkiem nasze urodzino-imieninki. To co prawda wtorek i czwartek, ale w przyszłym tygodniu nie ma mowy o imprezie z powodu wyjazdu do Wrocławia, zatem świętujemy dzisiaj. Zraziki na obiadek już gotowe, Mąż właśnie pojechał po ciasta i za dwie godzinki spotykamy się w gronie najbliższych, po raz pierwszy poszerzonym o zięcia. Anula pełza po mieszkaniu i gada jak najęta, pogoda całkiem ładna, a w perspektywie miłe popołudnie. Chwilo, trwaj i ładuj mój akumulator! :)

środa, 9 października 2013

Nie żyje moja ukochana pisarka

Zmarła Joanna Chmielewska. Bardzo, bardzo mi smutno... Choć była już wiekową osobą i można było się w każdej chwili spodziewać takiej wiadomości, to jednak informacja o Jej śmierci mocno mnie zabolała :( Od ponad dwudziestu lat Jej książki pocieszały mnie w trudnych chwilach i rozbawiały w tych lepszych. Były najlepszym panaceum na smutek, lęk i oczekiwanie - większość tygodni spędzonych w szpitalu w ciąży z moimi bliźniakami przeleżałam obłożona Chmielewską i tylko dlatego nie zwariowałam. Mam wszystkie Jej książki, a kilka dni temu skończyłam czytać ostatnią. Okazuje się, że dosłownie ostatnią...

Pani Joanno, dziękuję. Dziękuję za Pani poczucie humoru, za fantastyczne fabuły, które tkwią we mnie jak obrazy z filmów, za radość, którą Pani dawała. Bardzo wiele przyjęłam do siebie, Pani książki kształtowały mnie jako człowieka i kobietę. Traktowałam Panią jak starszą przyjaciółkę, od której mam szansę wiele się nauczyć. Miała Pani barwne, bogate życie i jestem pewna, że nie żałowała Pani niczego i spokojnie przeszła na drugą stronę. Po tej stronie została rzesza fanów, a wśród nich ja i będzie mi Pani bardzo, bardzo brakowało.  

sobota, 5 października 2013

Troszkę lepiej, nie zapeszając...

Ufff.. Mogę chodzić. Nie daję jeszcze rady się schylać, ale przemieszczam się coraz sprawniej. Leki działają.  Martwi mnie drętwienie i lekki obrzęk prawej ręki :( No nic... Wyniki rentgena w poniedziałek, zobaczymy...

Jeden z synów wychodzi z przeziębienia, to drugi zaniemógł i leży dziś cały dzień, prawie nie je i ciągle śpi. Ania jednak miała trochę świstów w oskrzelach, bierze antybiotyk. Co za czas niedobry nastał, buuu... Aż się boję pisać, że ze Starszaczką dobrze, tfu tfu, na psa urok. Całe szczęście, że przestałam już być słomianą wdową, ale biedny Tatomąż ma wycisk nie z tej ziemi. Mam nadzieję, że szybko się pozbieram. Oby!

czwartek, 3 października 2013

Problemy nie odpuszczają :(

Z paluszkiem na szczęście lepiej. Dziś już nie zawijamy, goi się całkiem ładnie, zarastając powoli nową warstwą naskórka na ranie. Jeszcze trochę to potrwa, ale idzie ku lepszemu. 
W międzyczasie dowiedziałam się, że terapeutka, której zabrakło chwilowo wyobraźni, nie ma własnych dzieci i to wiele tłumaczy...

Jednakże, ponieważ nieszczęścia chodzą nie parami lecz stadami, pojawiły się nowe komplikacje, ciężkiego kalibru :(

W sobotę nad ranem pojechałam do Warszawy na szkolenie z ramienia "naszej" Fundacji. Machnęłam prawie 400km w jedną stronę, ale było warto, znów dowiedziałam się wielu wartościowych rzeczy i wymieniłam informacje z innymi rodzicami. Mąż powiedział mi wieczorem przez telefon, że Ani znów trochę leci z nosa i przetrzyma Ją w niedzielę w pokoju, nie wyjdą na dwór. Gdy dzwoniłam z drogi powrotnej, Anula już nieciekawie pokasływała, a gdy wróciłam późnym wieczorem, miała atak astmy :( Znam to rzężenie doskonale z własnego doświadczenia i dzieciństwa starszej córki. Mąż pojechał z Anią na pogotowie, gdzie dostała encorton, niestety, a ponieważ nie było żadnej alternatywy, zaczeliśmy go podawać, z duszą na ramieniu... Kolejnego dnia Maluszka brała leki i była co kilka godzin naświtlana lampą bioptron, z bardzo dobrym skutkiem. Chyba zainteresujemy się taką lampą na stałe. We wtorek poszliśmy na terapię ręki i koniki, a po obiedzie wyruszyliśmy w drogę do domu z założeniem, że w środę pokażę Anulę naszej pani doktor.

Nic jednak z tego nie wyszło, ponieważ segregując pranie schyliłam się i już nie mogłam wyprostować... Szczęście w nieszczęściu, że w domu był Mąż, szykujący się do wyjazdu na sympozjum i czekający na kolegę z pracy, z którym miał jechać. Ból był tak silny, że wezwaliśmy karetkę. Po dożylnej dawce ketonalu i dexavenu trochę mi przeszło, więc nie zabrali mnie i kazali zgłosić się na rejon. Mąż niestety musiał pojechać, ponieważ jest prelegentem, zgłoszonym już pół roku temu, a tak nagle nie zdąży przygotować nikogo innego do wystąpienia, więc zostałam pod opieką dzieci... Jeden z synów jutro nie pójdzie do szkoły, drugi w piątek. Nie jestem w stanie schylić się ani całkiem wyprostować, każda czynnośc sprawia mi ból, łącznie z chodzeniem i nie ma mowy bym dała radę opiekować się Anią, a już tym bardziej wziąć Ją na ręce :( Nie wiem też jak dotrę jutro do lekarza (mam daleko), przychodzi mi do głowy jedynie taksówka, o ile dam radę do niej wsiąść i z niej wysiąść.
Jestem przerażona. Muszę dźwigać moje dziecko i muszę być na chodzie. Muszę się schylać, muszę się obracać, muszę być sprawna i rehabilitować Anię. Nie wiem jeszcze co zrobię, ale nie mogę żyć w ciągłym lęku, że kolejny atak unieruchomi mnie w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Bardzo się tego boję.