czwartek, 3 października 2013

Problemy nie odpuszczają :(

Z paluszkiem na szczęście lepiej. Dziś już nie zawijamy, goi się całkiem ładnie, zarastając powoli nową warstwą naskórka na ranie. Jeszcze trochę to potrwa, ale idzie ku lepszemu. 
W międzyczasie dowiedziałam się, że terapeutka, której zabrakło chwilowo wyobraźni, nie ma własnych dzieci i to wiele tłumaczy...

Jednakże, ponieważ nieszczęścia chodzą nie parami lecz stadami, pojawiły się nowe komplikacje, ciężkiego kalibru :(

W sobotę nad ranem pojechałam do Warszawy na szkolenie z ramienia "naszej" Fundacji. Machnęłam prawie 400km w jedną stronę, ale było warto, znów dowiedziałam się wielu wartościowych rzeczy i wymieniłam informacje z innymi rodzicami. Mąż powiedział mi wieczorem przez telefon, że Ani znów trochę leci z nosa i przetrzyma Ją w niedzielę w pokoju, nie wyjdą na dwór. Gdy dzwoniłam z drogi powrotnej, Anula już nieciekawie pokasływała, a gdy wróciłam późnym wieczorem, miała atak astmy :( Znam to rzężenie doskonale z własnego doświadczenia i dzieciństwa starszej córki. Mąż pojechał z Anią na pogotowie, gdzie dostała encorton, niestety, a ponieważ nie było żadnej alternatywy, zaczeliśmy go podawać, z duszą na ramieniu... Kolejnego dnia Maluszka brała leki i była co kilka godzin naświtlana lampą bioptron, z bardzo dobrym skutkiem. Chyba zainteresujemy się taką lampą na stałe. We wtorek poszliśmy na terapię ręki i koniki, a po obiedzie wyruszyliśmy w drogę do domu z założeniem, że w środę pokażę Anulę naszej pani doktor.

Nic jednak z tego nie wyszło, ponieważ segregując pranie schyliłam się i już nie mogłam wyprostować... Szczęście w nieszczęściu, że w domu był Mąż, szykujący się do wyjazdu na sympozjum i czekający na kolegę z pracy, z którym miał jechać. Ból był tak silny, że wezwaliśmy karetkę. Po dożylnej dawce ketonalu i dexavenu trochę mi przeszło, więc nie zabrali mnie i kazali zgłosić się na rejon. Mąż niestety musiał pojechać, ponieważ jest prelegentem, zgłoszonym już pół roku temu, a tak nagle nie zdąży przygotować nikogo innego do wystąpienia, więc zostałam pod opieką dzieci... Jeden z synów jutro nie pójdzie do szkoły, drugi w piątek. Nie jestem w stanie schylić się ani całkiem wyprostować, każda czynnośc sprawia mi ból, łącznie z chodzeniem i nie ma mowy bym dała radę opiekować się Anią, a już tym bardziej wziąć Ją na ręce :( Nie wiem też jak dotrę jutro do lekarza (mam daleko), przychodzi mi do głowy jedynie taksówka, o ile dam radę do niej wsiąść i z niej wysiąść.
Jestem przerażona. Muszę dźwigać moje dziecko i muszę być na chodzie. Muszę się schylać, muszę się obracać, muszę być sprawna i rehabilitować Anię. Nie wiem jeszcze co zrobię, ale nie mogę żyć w ciągłym lęku, że kolejny atak unieruchomi mnie w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Bardzo się tego boję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.