piątek, 27 grudnia 2013

Choróbsko

No cóż... I tak bywa... Dopadło mnie w nocy przed Wigilią do tego stopnia, że w dzień Wigilii ledwo chodziłam i zużyłam cały wagonik husteczek do nosa. Musiałam odwołać wizytę starszej Córki z mężem, zamiast do nas poszli do mojego byłego męża i jego mamy. Przetrwałam wieczerzę, ale później padałam jak kawka na półtora dnia. Antybiotyk ociągał się z działaniem, wymęczyło mnie dokumentnie :( Ania z Tatą pojechali w pierwszy dzień Świąt do Dziadków, a ja zostałam w łóżku, na zmianę śpiąc i próbując obejrzeć coś w telewizji i tak mi się trafiło, że włączyłam od połowy "Tajemniczy ogród". Oczywiście nie wykazałam się instynktem samozachowawczym i potem płakałam przez godzinę nad tym, czy moja Ania też będzie chodzić jak panicz Collin... Dopada mnie na tym tle coraz więcej lęków. Przechodzę jakiś kryzys. Nie pierwszy zresztą i na pewno nie ostatni, ale bardzo się boję co będzie dalej. Czy wystarczy nam pieniędzy na leczenie, czy mnie wystarczy sił do noszenia Ani, czy Mąż odzyska wewnętrzne siły, bo coś złego Go podgyza i coraz bardziej to widać. Dokąd dojdziemy w rehabilitacji Małej, jakich metod jeszcze próbować, na co się decydować. Czasami jest mi bardzo ciężko i wiara z nadzieją zaczynają się chwiać, ale zazwyczaj odzyskuję hart ducha, aż do następnego kryzysu. Z rozmów z innymi rodzicami chorych dzieci wiem, że mają tak samo - żyjemy na emocjonalnej huśtawce i byle z niej tylko nie spaść, to już będzie dobrze...

Wczoraj na szczęście mi trochę odpuściło, chociaż nadal jestem bardzo słaba. Mimo to wstałam i zebrałam się "do kupy", jak to się pięknie mówi i uratowałam chociaż wczorajszy dzień. Właściwie źle mówię, pierwszy nie był aż taki zły - mogłam spać ile potrzebowałam, nic nie musiałam robić i mogłam czytać, co uwielbiam a nie mam na to czasu. Choroba ma swoje dobre strony, zapewnia chwilę odpoczynku. Może mój brat miał rację mówiąc, że dopadło mnie bo miniony miesiac był wyjątkowo zabiegany i organizm nadwątlił siły. Prawdopodobnie tak... Nie daję mu zatem zbyt długo odpocząć, dziś muszę załatwić kilka ważnych spraw i pojeździć po mieście, a jutro mamy wesele. Niestety... Nie wiem jak je wytrzymam, jeszcze dziś w nocy przebierałam się po trzy razy, a koszule można było wyrzymać, ale musimy pojechać. Ojciec panny młodej odwołał wczasy w Chorwacji żeby być na ślubie mojej Córki, nie możemy im wywinąć takiego numeru, że nas nie będzie. Do pierwszej w nocy muszę wytrzymać, a później zobaczymy. Nie ukrywam, że inaczej to sobie wyobrażałam i miałam nadzieję pobawić się trochę, ponieważ sylwestra spędzimy w domu na kanapie, ale widocznie mi nie dane. Sprzysięgają się wredne moce i nie dają choć chwili rozrywki i co zrobić? Nic. Przeczekać i nie dać się docisnąć do ziemi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.