środa, 11 grudnia 2013

Zakręcony tydzień

Tak długo mnie tu nie było! Życie gna w wielkim pędzie, a ostatnie dni były wyjątkowo intensywne. Wreszcie mam chwilę dla siebie - leżę na wygodnym hotelowym łóżku, a w łóżeczku obok słodko i spokojnie śpi Anula snem szczęśliwego dziecka. Jesteśmy we Wrocławiu. Pierwsze ćwiczenia  tej serii terapii za nami, jutro ciąg dalszy. A ja mam czas wyłącznie dla siebie, cenny i rzadki czas :)

Piątek był niespodziewanie wariacki. Przed południem zadzwoniła Starszaczka z informacją, że musi jak najszybciej dotrzeć do szpitala. Dziecko słabo się ruszało przez ostatnią dobę, a ona też dziwnie się czuje i lekarz kazał się zameldować na oddziale. Sęk w tym, że szpital, w którym ma rodzić moja Córka jest oddalony o 30 kilometrów, orkan Ksawery szalał na całego, a ja nie miałam opieki do Ani. Udało mi się złapać telefonicznie jednego z synów, który miał co prawda być z klasą w kinie, ale ponieważ dyrektor szkoły nie zgodził się na ich wyjście do kina, wobec czego większość klasy wyszła sobie ze szkoły i Młody był u kolegi - w 10 minut dotarł do domu i wyjątkowo uniknął konsekwencji. Zabrałam Córkę wraz z ważącą 20 kg torbą i pojechałyśmy, w drodze walcząc z bocznymi uderzeniami wiatru. W czasie rozmowy okazało się, że Córa ma trochę bóli z krzyża i rozciągań w dolnej części brzucha, zatem prawdopodobnie zbliża się poród. Przyjęto ją na oddział i mogłam po dwóch godzinach przedzierać się znów przez orkan, a nawet udało mi się dojechać na moje kręgosłupowe zabiegi, z lekkim opóźnieniem. 
W międzyczasie syn ugotował nawet obiad, a nie jest to syn gotujący, tylko drugi - grzebiący w samochodach. Obiad ugotował pierwszy raz w życiu i jest to dla mnie dowód jak bardzo przejął się stanem starszej siostry i jak bardzo chciał pomóc. Chwała mu za to :) W głębi duszy dobry z niego dzieciak, tylko niech już dorośnie i dojrzeje wewnętrznie, zanim wykończy mnie, ojca, nauczycieli i kogo popadnie. Na razie prezentuje postawę jajka z wiersza Brzechwy i nikomu nie udaje się przemówić mu do rozumu...
A Starszaczka nie urodziła i wczoraj wyszła ze szpitala. Czekamy dalej, najważniejsze, że z dzieckiem wszystko w porządku. Układa się do narodzin i dlatego mniej się rusza. Zięć wziął urlop i czuwa przy swoich dziewczynach. 

W sobotę pojechałam na ostatnią już niestety część szkolenia do Warszawy. W piątkowy wieczór trochę się wahałam (śnieżyca nad stolicą), ale ostatecznie postanowiłam jechać i dobrze zrobiłam, bo warunki się poprawiły, a w Warszawie było sucho, ciepło i spokojnie. Smutno, że nie dojechało kilka osób, którym Ksawery przesunął się nad miejsca zamieszkania. Nie tak miał wyglądać nasz ostatni zjazd, ale cóż... Z tymi, którzy byli, wybraliśmy się na małe pożegnanie do pubu z muzyką na żywo i było bardzo, bardzo fajnie. Wystąpiłam też w fundacyjnym filmie dotyczącym szkolenia, a zarówno pan operator, jak i nasza opiekunka-organizatorka byli zadowoleni z efektów. Bardzo mnie to cieszy, może dostaną pieniądze na kontynuację projektu, mnóstwo rodziców na pewno czeka na takie szkolenie, a przyjąć mogli garstkę. Znalazłam się w gronie szczęśliwców i wiele mi dały te przyjazdy, pod każdym względem. Szkoda, że już koniec :(

W drodze powrotnej kupiłam w Jankach sztuczną choinkę, ponieważ ustaliliśmy z Mężem, że nie będziemy narażać Ani na kontakt z lecącymi igłami. Ma wystarczająco dużo ograniczeń. Trochę żal pięknego zapachu żywego drzewka, trudno mi będzie się przyzwyczaić do plastiku po ponad dziesięciu latach prawdziwych choinek w domu, ale cóż, kolejna kwestia do zaakceptowania. Może za dwa, trzy lata wróci do nas pachnący świerczek, kto wie?
W sercu mi coraz bardziej świątecznie, choć nastrój zadomowi się dopiero po urodzinach Anulki. Chciałabym jutro pojechać na wrocławski rynek i przedświąteczny kiermasz, jeśli nie będzie padać. Dziś pogoda nas rozpieszczała, kilka stopni na plusie, bezwietrznie i sucho, tylko po drodze trochę deszczu. Oby jutro było ładnie, to czeka nas po ćwiczeniach miłe popołudnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.