piątek, 31 maja 2013

Ciężka praca na turnusie

Jutro wyjeżdżamy. Już koniec. Szybko zleciało! Szybko, ale bardzo pracowicie. Było dużo plusów i kilka męczących minusów, do których zaliczam okresowe zanikanie neta w czasie burz, ostatnio niestety aktywnych. Zasięg telefoniczny jest praktycznie tylko poza budynkiem, ewentualnie można się ekstremalnie wychylić przez okno. 
Z niedobrych wiadomości - Anula złapała na koniec grasującego wśród dzieci wirusa i ma gorączkę. U pozostałych maluchów kończyło się na jednym dniu temperatury, więc jutro powinno przejść i taka mam właśnie nadzieję. Odpuścimy jutrzejsze zabiegi , a po obiedzie lub po kolacji pojedziemy do domku. Szkoda tego dnia zajęć, ale nic na siłę. Ania jest jeszcze malutka, i tak dzielnie zniosła wszystko co do tej pory, a niejeden dorosły miałby dość. Dostała ogromną dawkę stymulacji, niech odsapnie przed podróżą i zwalczy infekcję. 

Jestem bardzo dumna z mojej Maluszki :) Naprawdę zuch i chwat!

Dzień zaczynałyśmy od "żelków", czyli rozgrzewających okładów żelowych, dostosowanych do potrzeb Anusi. Chyba jej kupię takie żelki, świetna rzecz. Co drugi dzień żelki nagrzewały Anię podczas kinezjologii edukacyjnej, do której stosowania w przypadku Anuszki mam mieszane uczucia.
O wpół do dziewiątej meldowałyśmy się na ćwiczeniach kinezyterapii czyli naszych Bobathach, połączonych dwukrotnie z "pająkiem" - systemem gumowych naciągów stabilizujących dziecko w pozycji stojącej.
Czterokrotnie miałyśmy rano terapię ręki i również tyle razy logopedę. Pani logopeda zgrała nam na komputer fajne programy do ćwiczeń. Anula mówi kolejne słowa, na przykład nauczyła się mówić "buty". Dostała nowe profasjonalne butki, stabilizujące nóżki, a kupione podczas zorganizowanego w ośrodku pokazu sprzętu rehabilitacyjnego. (Musimy także kupić specjalny wózek, niestety...) Anusia dużo powtarza, z rozwagą i namysłem. "Nasza" rehabilitantka od początku półżartem mówiła do Ani: "Powiedz: "cześć Paulina!" I choć wszyscy reagowaliśmy na to z uśmiechem, wczoraj mały Zuch powiedział: "Pallna", nieśmiało i z uciekającym "l", ale jednak!! :))
O jedenastej masaż rączek lub nóżek, później co rugi dzień lampa rozgrzewająca. Następnie zajęcia metodą Veroniki Sherborne, na których było troszkę za dużo hałasu i chaosu, ale z czasem Mysza zaczęła się z tym oswajać. Prowadząca była zbyt krzykliwa, a ćwiczenia odbiegały od tego, co poznałam na studiach, jednak były to jedyne zajęcia w grupie dzieci i zależało mi, żeby Anusia w nich uczestniczyła.
Prosto z Veroniki jechałyśmy na terapię zajęciową - Maluszka ćwiczyła sprawność manualną, podpór na jednej rączce i malowanie. Z tych zajęć mam pierwszy obrazek mojego dziecka i laurkę na Dzień Matki. Cudnie jest dostać takie obrazki od swojej maleńkiej Córeczki :) Dwa razy w ramach tych zajęć byłyśmy w Sali Doświadczania Świata - super sprawa. Muszę znaleźć Myszy możliwość korzystania czasem z takiej sali u nas na miejscu.
Po godzinnej przerwie na zupkę i drzemkę, szłyśmy do ujeżdżalni na koniki. Hipoterapia okazała się dla Ani hitem turnusu, jeździła z niesamowitą radością, a w drugim tygodniu wyciągała rączki do Cioci i konika gdy tylko ich wypatrzyła wśród jeżdżących. Dziś przez chwilę przejechali się nawet po lesie i Anula oczywiście zachwycona. Jedyny cień tych zajęć to fakt, że często rodzic musi prowadzić konia, a nie każdy się do tego nadaje i nie każda para przypada sobie do gustu. Tak było w moim przypadku. Nie polubiliśmy się z jednym z Anulowych rumaków, robił mi numery przystając, zwalniając i spychając łbem z obranej drogi, w końcu zapchnął mnie tak mocno, że coś mi przeskoczyło  i naciągnął mi szyję i bark. Całe szczęście, że na drugi dzień przyjechał do nas Tata-Mąż, który pewną ręką przejął końskie wodze, a mnie uratowali wujkowie od żelków i masażu.
W okolicach kolacji Myszka miała jeszcze pole magnetyczne i rotor - rodzaj rowerka, rozciągającego przykurcze, zmuszającego mięśnie do pracy i rozwijającego naprzemienność ruchu. Pierwsze dni były ciężkie dla rączek, ale z czasem Maluszka zaczęła dzielnie kręcić "kilometry", a rotor uważam za jeden z bardziej potrzebnych Jej zabiegów.
Dwukrotnie miałyśmy muzykoterapię, radosną oczywiście. Podpatrzyłam to i owo i zastosuję :)
Również trzy razy (za mało!) Andzia miała integrację sensoryczną i indywidualną dogoterapię, którą spróbujemy zrobić w domu z naszą psicą. Powinna dać radę zlizać Ani troszkę miodu z nóżek ;)

Ufff.... Sporo tego, prawda? Niejeden by się zmęczył, a to jeszcze nie wszystkie atrakcje. Ciąg dalszy nastąpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.