sobota, 11 maja 2013

Jupi!!!

Uff... Znowu tydzień zleciał jak z bicza strzelił, jakieś wariactwo się z czasem porobiło. Piszę karteczki ze sprawami do załatwienia i skreślam najwyżej połowę, reszta przechodzi "na następny raz", z którego znów nie udaje mi się wszystkiego zrealizować i czarno na białym widać, że powinnam się rozdwoić.
Robiłam rekonesans w kierunku pomocy z wolontariatu i okazuje się, że chyba wolontariat w moim mieście padł na polu chwały... Szukam dalej, może coś się odblokuje.
Andziula na rehabilitacjach lepsza, zaczyna kombinować jak samodzielnie trzymać tułów w pionie :) Na spacerach też to ćwiczy w wózku, a w domu w krzesełku do karmienia. Boi się nowego rehabilitanta ze Stowarzyszenia, jeszcze się nie oswoiła, że takie wielkie z niego chłopisko. Muszę być obok non stop, inaczej ryk i panika. W Stowarzyszeniu poznaję nowe mamy, co mnie bardzo cieszy. Ostatnio pogadałam z mamą dwuletniego  chłopczyka, który urodził się w 24 tyg. ciąży. Przeszli wiele, ale niedotlenienie mieli mniejsze i mały próbuje już chodzić, natomiast ma niedosłuch. Planujemy z tą mamą kawkę i pogaduchy.
W trybie pilnym wyskoczył nam neurolog. Powinniśmy pokazać Małą w maju, więc w związku z planowanym turnusem zadzwoniłam by umówić się na przyszły tydzień. Okazało się, że pani doktor idzie na urlop, wraca gdy my wyjeżdżamy i jedyny temin to dzień, w którym dzwoniłam. Prosto z rehabilitacji pognałyśmy zatem do Łodzi, po drodze zahaczając o ortopedę, ponieważ potrzebowałam opisu usg bioder do turnusu. Miałam wielkie szczęście - w drzwiach poradni trafiłam na doktora, który przyjął nas na wizytę, żeby sprawdzić czy coś się zmieniło przez miniony miesiąc z okładem. I zmieniło się! Przykurcze zdecydowanie mniejsze (też to zauważyłam), a panewka biodrowa w lepszym położeniu. Nadal z cechami podwichnięcia, ale nie w każdej pozycji :) Możliwości ruchowe stawu też lepsze. Bardzo się cieszę, że wdrożony plan działania pomógł i są efekty. Dostałyśmy zielone światło do hipoterapii w pozycji siedzącej.
U pani neurolog spotkało nas wiele radości. Stwierdziła duże postępy, a po badaniu orzekła, że według niej Ania będzie chodzić!!! Boże... Niech te słowa się przemienią w fakty... Zastrzegła od razu, że w medycynie nigdy nie można nic powiedzieć na sto procent, ale wszystko wskazuje na to, że damy radę :) Może to zająć kolejne dwa lub trzy lata, wymagać ortez, pionizatora i balkonika, ale powinno się udać. Jestem bardzo szczęśliwa :) Po raz pierwszy któryś ze specjalistów wypowiedział się tak konkretnie, do tej pory otaczało nas zachowawcze milczenie. 
Jesteśmy na dobrej drodze, której musimy się trzymać. 

Po przeanalizowaniu sytuacji zadzwoniłam do Warszawy i zapisałam Anię na kolejny turnus metodą Masgutowej. Termin: 15-19 lipiec. Zaczyna nam brakować pieniędzy. Muszę zacząć prosić dobrych ludzi o wsparcie, nie mamy wyjścia. Rozliczenie 1% z podatku nastąpi dopiero w listopadzie i pewnie w jakimś zakresie zrefunduje nam poniesione wydatki (które i tak pójdą na bieżącą rehabilitację), ale do tego czasu trzeba wyłożyć pieniądze na turnusy. Dochodzimy do ściany. 
Wreszcie wybraliśmy z Mężem drzwi wejściowe. Stare zmasakrowały koty i pies. Za miesiąc powinniśmy mieć nowe i oby Kama nie zabrała się za nie zbyt szybko.
Byłam u fryzjera, w efekcie mam na głowie całkowite przemeblowanie i nie wiem czy jestem zadowolona. Na pewno jest wygodniej, zawsze to jakiś plus.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.