sobota, 4 maja 2013

Majówka 2013

Nie tak miała wyglądać, oj nie! W planach sprzed kilkunastu tygodni miałam zbierać bursztyny i dotleniać Anulę nadmorskim powietrzem. Nic z tego nie wyszło.
Po pierwsze - tykała nam różyczka i choć bomba nie wybuchła, ciężko było snuć jakiekolwiek plany.
Po drugie - Mąż ma w pracy sto światów, wszystko się wali i pali. Do ostatnich dni nie było wiadomo czy nie będzie musiał być na miejscu.
Po trzecie, a może nawet po pierwsze - krucho z kasą. Krucho też z odpornością na choroby i nastrojem, a leczenie jednego i drugiego również kosztuje, jednak nie ma co ukrywać, że rehabilitacja Ani pochłania ogromne kwoty. Musimy rozsądnie planować wydatki, w tym odpoczynek. Nie chcę nawet myśleć jak damy radę gdy przejdę na bezpłatny wychowawczy... Niedługo nie będzie nas stać już na nic. 
Szwagrostwo zapraszali na grilla, myśleliśmy o jednodniowym wyjeździe do Uniejowa i spacerowych wypadach po najbliższej okolicy. Co wyszło? Szpital do czwartku, kaszląca Anula i deszcz, deszcz, deszcz...

Nie jest jednak tak źle, zaraz będą plusy. Tak, tak! I wcale ich niemało. 
W szpitalu było kilka młodych matek, w tym dwie szczególnie kontaktowe i chętne do integracji. Trochę gadałyśmy co tam u Ani i u nich, aż za którymś spotkaniem na korytarzu jedna z nich spytała czy to moje pierwsze dziecko. No bardzo mi było miło, bardzo :)) Obie byłyśmy zaskoczone, ja pytaniem, ona odpowiedzią, a reakcja na wieść, że to moje czwarte i ile mają starsze - bezcenna! Po czym ta dziewczyna z własnej inicjatywy przeszła za mną na "ty" i można powiedzieć, że poczułam się podwójnie młodą matką, hihihi. Później druga z dziewczyn przyglądała mi się wielkimi oczami zza szyby swojego boksu, chyba ją koleżanka uświadomiła co do mnie... Nie powiem - podniosły mi humor i poprawiły nastrój lepiej niż kilo antydepresantów.
W boksie obok była mama z kilkuletnim niepełnosprawnym chłopcem. Wymieniłyśmy się doświadczeniami i będziemy w kontakcie.
Rozmowy na szpitalnych korytarzach dużo wnoszą. Okazało się, że jedna z mam jest z Wrocławia. Przyjechała do rodziny męża, zostali trochę dłużej i jedno z dzieci złapało infekcję, która skończyła się w szpitalu. Ta mama powiedziała mi o osteopacie, podobno znanym w całej Polsce. Pomógł jej córeczce przy asymertii - po jednym zabiegu wszystko ustąpiło i dziecko jest proste do dziś. Z reguły nie wierzę w takie czary, ale mama wydała mi się wyjątkowo wiarygodna i poczytałam trochę o tym cudotwórcy. Hmm... Niewykluczone, że coś w tym jest i chyba to z Mężem sprawdzimy...
Wracając ze szpitala wypożyczyliśmy inhalator, ale już mamy upatrzony swój do kupienia. 
Pranie, sprzątanie, prasowanie, a do tego ulewa za oknem nie nastrajały zbyt dobrze, ale camembert i surimi kupione przez Nieocenionego - już tak!
Dziś przyszła starsza córa i było super. Pogadałyśmy, pograliśmy w trójkę w karciane Monopoly (chłopaki u taty), siostry się integrowały i obie były w siódmym niebie. Starszaczka potwierdziła, że Ania ma luźniejsze rączki. Udało się też wstawić stół do pokoju starszej siostry, możemy wznowić ćwiczenia.

A wieczorem obejrzeliśmy z Mężem od dawna odkładany film i to był strzał w dziesiatkę. Obejrzę go jeszcze nie raz, rewelacja. "Nietykalni". Gorąco polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.