niedziela, 21 kwietnia 2013

Gitarra

Wróciłyśmy wczoraj późnym wieczorkiem, ponieważ postanowiłam zajrzeć choć na moment do teściów. Przejeżdżałyśmy niedaleko, szkoda było zmarnować taką okazję. Nie widzieli Ani od półtora miesiąca. Maluszka jak zwykle faworyzowała Dziadka, ale Babci też kilka uśmiechów się trafiło.

Ostatni dzień turnusu był tak samo intensywny jak poprzednie, a ja łapałam wiedzę do zastosowania w domu. Zdaję sobie sprawę, że lekko nie będzie, bo trochę jest tych ćwiczeń i nie wszystkie są w miarę łatwe. Najprościej rzecz ujmując - są przyjaźniejsze niż Vojta, ale dużo bardziej złożone. Mam jednak nadzieję, że podołam wyzwaniu i uda mi się pomóc mojemu dziecku.
Na zakończenie turnusu Mała Bohaterka dostała dyplom gratulacyjny i kolorową zabawkową gitarę. Ciocia terapeutka przyznała, że szukała konia, ale żadnych odpowiednich nie było. Czemu konia? Ano temu, że od pierwszego dnia turnusu Anula na większość podsuwanych zabawek mówiła: "Koń!" Zaczęło się od gumowej żyrafy, ukochanej przez wiele wcześniejszych dzieci, którą Ania domęczała swoją miłością i która mogła jej nieco przypominać konia. Ale taka świnka już nie bardzo, a jednak koń był dobry na wszystko. W środę jedna z cioć uznała, że trzeba koniecznie znaleźć jakiegoś konia, skoro dziecko się tak upomina i zaspokoić palącą potrzebę kontaktu. W czwartek rano tryumfalnie wyciągnęła drewnianego konika z układanki o zwierzętach na wsi i wydawało się, że temat mamy opanowany. Anuszka koniem się zainteresowała, nawet próbowała mu odrgyźć kawałek ucha, po czym zaczęła na wszystko mówić: "Kot!" i ubaw mieliśmy po pachy :))) 
Ponieważ w nagrodę za wytrwałość w ćwiczeniach nie udało się znaleźć wystarczająco dobrego konia, ciotki postawiły na gitarę i dobrze zrobiły bo jest na topie, przynajmniej na razie.
Jeśli zaś chodzi o gitarę jako taką, to od wielu lat pierwsze skojarzenie mam z Jose Arcadio Moralesem z Killerów 2-óch i z Siarą. I oczywiście z gitarrą. Podobnie działa na mnie suszarka i waciki. Tak to już jest jak ktoś nakręci genialny film, który zostaje w człowieku na zawsze.

Dziś z kolei dzień był trudny i nie wiemy z jakiego dokładnie powodu, być może z kilku na raz. Malutka rozdrażniona i płaczliwa, spać nie chciała za nic, staczała walki i w ogóle zachowywała się w sposób całkowicie do niej niepodobny. Na pewno jest trochę przestymulowana, musi się wyciszyć i poukładać. Pogoda też nie nastrajała pozytywnie. Miałam nawet podejrzenie, że w górach halny, bo pokłóciłam się z Mężem, co często nam się nie zdarza. Do tego różyczkowa bomba tyka w tle i kto wie, czy to nie pierwsze symptomy wybuchu. Ciężko było, oj ciężko i mam tylko nadzieję, że jutro będzie lepiej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.