wtorek, 2 kwietnia 2013

Jak to z małym uszkiem było...

I po kolejnych świętach - najdziwniejszej Wielkanocy jaką przeżyłam. Gdy jakiś czas temu w necie krążyły obrazki Dyngusa 2013 jako bitwy na śnieżki, ogarniał mnie śmiech i niedowierzanie, a tymczasem sprawdziło się co do joty. Trochę strasznie było, mózg się przewracał i stawał okoniem. Na stole święconka i baranek, a w tle biała kurzawa za oknem - nie do ogarnięcia... By chociaż trochę przełamać bożonarodzeniowy nastrój, stół miałam w tym roku bardzo kolorowy i taki "raz na ludowo!". Zawsze to nieco weselej.
Wczoraj nie wybraliśmy się do teściów, bo zasypało wszystko wokół. Auta na parkingach w zaspach, żadnego pługu, białe drogi i cały czas śnieg z nieba. Postanowiliśmy nie ryzykować kilkudziesięciokilometrowej wyprawy z Malutką w takich warunkach. Może byśmy dojechali, ale w jakim czasie i stresie? Nic na siłę.

W święta Anula kolejny raz zaczęła się łapać za uszko, to kontrolowane już dwukrotnie przez doktora z poradni przyszpitalnej. Diagnoza - nic się nie dzieje, to tylko woskowina. Na moje drążenie, że dziwna jakaś i tylko z jednego ucha taka i dziecko ciągnie za to uszko - spojrzenie pełne "przesadza pani" i dobitnym głosem: "Tu się nic nie dzieje, ucho jest zdrowe. Tu jest dużo woskowiny. Gdyby dziecko miało zapalenie ucha to byście państwo nie wytrzymali od jego płaczu". Ostatnia konsultacja była miesiąc temu. W sobotę z uszka wypadły następne dziwne strupki, które pokazywały się co jakiś czas, ale teraz było ich więcej. Postanowiłam delikatnie oczyścić Anulowe uszki patyczkami i o ile z lewym nie było żadnych problemów, o tyle przy prawym Mała zaczęła się krzywić, uciekać z głową i napinać szyję. W uchu były kolejne strupki, a Ania jeszcze kilka razy łapała się za nie i tarła. Postanowiłam nie czekać już na nic, tylko pojechać dzisiaj do emerytowanego ordynatora laryngologii, lekarza z bardzo dobrą opinią. Oczywiście prywatnie, ale o to już mniejsza.
Pan doktor sprawdził prawe uszko, znalazł trochę "woskowiny" i uznał, że jakaś nietypowa. Zajrzał do drugiego ucha - tam w porządku. A w prawym faktycznie jakby coś nie tak. Posprawdzał głębiej i postanowił oczyścić uszko - wyjął wszystko co było i nie było tego mało... Potem obejrzał oczyszczone uszko, dodatkowo jeszcze przez lupkę. I okazało się, że Ania ma stan zapalny w przewodzie ucha! W samym uchu właściwym, czy też środkowym, jest w porządku, natomiast coś się zrobiło na skórze w przewodzie ucha i sączyło mieszając z woskowiną. Mogło boleć, a na pewno swędzieć. Pan doktor mądrze zauważył, że jeśli takie malutkie dziecko często łapie się za ucho, ciągnie je co jakiś czas czy próbuje trzeć, to na pewno coś się w uchu dzieje i nie ma innej opcji. Miałam rację sądząc, że coś jest nie tak i dobrze, że przyszliśmy, bo samo by nie przeszło, ewentualnie wgłąb ucha...
Doktor wpuścił lekarstwo, na następne zapisał recepty, dwa tygodnie jednego leku, następne dwa specjalnej pielęgnacji, po miesiącu powinno być dobrze. Przez trzy miesiące nie moczyć ucha, aż się naskórek w chorym miejscu całkowicie odnowi.
Ania mogła być już zdrowa. Gdyby tamten specjalista od siedmiu boleści uwierzył mi i trochę się przyłożył, dziecko nie cierpiałoby tyle czasu.
I jak ja mam ufać lekarzom? No jak???

Dobra wiadomość na osłodę - udało mi się podjechać do Stowarzyszenia pomagającego niepełnosprawnym dzieciom i porozmawiać z panią prezes. W ramach PEFRON powinno się udać zorganizować dla Małej masaże dwa, a może nawet trzy razy w tygodniu. Mają specjalistę od maluszków! To jest bardzo dobra wiadomość. Rozpoczynamy walkę z przykurczami.

"Newsweek" od poprzedniego numeru publikuje rozmowy z rodzicami niepełnosprawnych dzieci. Podziękowałam autorce. Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja nie mam zgody na ograniczenia mojego dziecka. I dostałam odpowiedź! :))

Upadam, podnoszę się, znów upadam... Ale wiem na pewno, że Ania ma być z nami "normalnie" i "na zewnątrz". Wszystko zobaczy i wszystkiego dotknie, póki nam sił starczy. Wniesiemy ją (lub wwieziemy) na góry i zabierzemy na kajaki.  Pokażemy jej łosie nad Biebrzą, położymy ją na izolowanej macie i będzie wygrzebywać bursztyny w Mikoszewie. Będzie się bawić ze zdrowymi dziećmi, choćbym miała razem z Nią siedzieć w piaskownicy by Ją przytrzymywać. Już w tym roku będzie pełzać po łące i po plaży i mam w nosie czy się ktoś będzie gapił. Założę dresy i będę pełzać razem z Nią. Nie zamkniemy się wyłącznie w sali do ćwiczeń. Oprócz ciężkiej pracy jest jeszcze życie i my będziemy ŻYĆ.

2 komentarze:

  1. Gosiu, cudowna jest ta twoja siła i wiara, mocno trzymam kciuki za was i mocno ufam, że wszystko, czego chcesz się spełni. Nie może być inaczej.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.