piątek, 19 kwietnia 2013

Terapia dr Masgutowej

Oj, dużo się dzieje. Dni wypełnione po brzegi. Najważniejsza jest jednak terapia. Hmmm.... Muszę to sobie poukładać, ale wiele mi pasuje i się podoba. Mam poczucie, że to ma duży sens. Na pewno pomoże Ani ogarnąć ciało, a jeśli jeszcze odruchy, to byłoby super.
Czuję konkret, przygotowanie i pewność tego, co nam zaproponowano. Wiem co z czego wynika i po co. Wiem co mam robić, jak i jak często. Po kolei uczę się wszystkich potrzebnych nam ćwiczeń. Nic nie jest pozostawione domysłom, żadnego niedopracowania i prowizorki. Czuję, że wiem co robię i czy robię to dobrze. Podoba mi się to. Wierzę, że to się przełoży na efekty. Ania jest rozbudzona i "rozkręcona", tak ożywionej jeszcze jej nie widziałam. Wiem, że długa droga przed nami i nikt  nie obiecuje nam gruszek na wierzbie, ale czuję wewnętrzenie, że dobrze trafiłyśmy.
Duże wrażenie zrobił na mnie kontakt z Denisem, synem dr Masgutowej, który diagnozował Anię. Zauważył rzeczy, które widzieliśmy z mężem, a których do tej pory nikt nie nazwał. Zauważył też sporo we mnie. Dostałam wyjątkowy rodzaj wsparcia i mogę jedynie żałować, że nie mieszkam bliżej i nie mam okazji na częstszy kontakt z tym człowiekiem. On ma w sobie wyjątkowy "czujnik" duszy człowieka. Jest niesamowity.

Każdy dzień przynosił nam dodatkowe wrażenia i było tak, że aż szkoda odjeżdżać. We wtorek nie udały się Łazienki, bo parkingu jak na lekarstwo, ale znalazłyśmy się w parku nieopodal, gdzie był duży plac zabaw i mnóstwo dzieci. Dobrze, że to było po rozmowie z Denisem. Dopiero na tym placu zdałam sobie sprawę jak mi trudno wśród zdrowych dzieci. Pewnie gdyby nie jego słowa, uciekłabym z tego placu. Cieszę się, że udało nam się tam pobyć, a Mała miała kontakt z dziećmi, które obserwowała z zapartym tchem.
Wczoraj miałam pewne plany na popołudnie, ale gdy wyszłyśmy z ćwiczeń i zobaczyłam jak jest pięknie, obrałam kurs na Łazienki, które tym razem zostały zdobyte :) Wrażeń oczywiście całe moce. Wiewiórki były przeurocze, a kaczki Ania najchętniej uściskałaby serdecznie, ale uciekały... Był paw z rozłożystym ogonem i gołębie, a w jednym zakątku maleńkie ptaszki z niebieskimi łebkami przylatywały do ręki po ziarenka. Anula wniebowzięta, ale i mnie bardzo dobrze zrobił ten spacer, dodał mi sił i radości.
Dziś pojechałyśmy po szkła, wyprawa owocna częściowo, ale cieszę się i z tego. W pobliżu był skwer, więc zapakowałam Malucha do wózka i pojechałyśmy łapać słoneczko. Po jakimś czasie podeszła do nas mała dziewczynka i strasznie słodko zaprzyjaźniała się z Anią, a za córcią nadciągnął tatuś z jej malutkim braciszkiem i ucięliśmy sobie sympatyczną pogawędkę. 
Będę miło wspominać te dni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.