niedziela, 30 czerwca 2013

Urlop w strugach deszczu...

Echhh.... Lało, i lało, i lało... Non stop, z jedną przerwą, ale o tym za chwilę. Lało także w czasie wyjazdu, więc pakowaliśmy bagaże do auta w nieustającej mżawce. A zaczęło w poniedziałek, troszkę za Częstochową. Na Śląsku padało już solidnie, a za Oświęcimiem dopadło nas rzetelne oberwanie chmury. Wynajęty domek okazał się leżeć w wąwozie przy rzeczce, zatem (jak to wąwóz) otoczony był górami, w efekcie praktycznie nie mieliśmy zasięgu w telefonach. Bywał w niektórych miejscach wewnątrz - w rogu pokoju, na blacie stołu, na pufie, przy drzwiach lodówki... Można sobie wyobrazić jak ciekawie było dzwonić z tych miejsc. Raz zadzwoniła Starszaczka i syn po chwili mnie zawołał żebym pogadała dalej, bo jego już szyja boli. Telefonu nie dało się podnieść ze stołu, bo z połączenia nici... :)) Najlepiej było na zewnątrz, ale przy nieustającym deszczu i 11 stopniach na plusie, nie zawsze się dało... Netu nie mieliśmy w ogóle. Nie było żadnych szans złapać go z telefonu Męża w tych warunkach. Ważnego maila z pracy odebrał dopiero gdy pojechaliśmy do galerii handlowej. 
W związku z pogodą nie obejrzeliśmy wielu zaplanowanych miejsc i nie posiedzeliśmy na działce przed domkiem tyle, ile chcieliśmy. W związku z mailem z pracy Męża - wyciągnęli mi go w czwartek w delegację do Czech...

Najjaśniejszymi punktami naszej eskapady były spotkania z Dobrymi Ludźmi i dlatego, mimo wszelkich przeciwności, będę dobrze wspominać miniony wyjazd. 
Pierwsze spotkanie było "wirtualne" - w sklepie w Bielsku odebraliśmy fantastyczne nosidło, podarowane dla Anuli przez kochaną Ciocię Anię, którą życie wywiało na chłodną Północ, ale Jej serce pozostało gorące :) Aneczko, bardzo Ci dziękujemy! Nosidło sprawdza się rewelacyjnie, Maluszka zwiedziła w nim... Browar w Żywcu, hihihi. Siedziała wygodnie, pod kolankami kocyk asekurujący bioderka (zmieścił się!), a Młoda cała w zachwytach, że Tata ją nosi, a Ona wszystko widzi z perspektywy innych ludzi. Próba generalna się powiodła, można ruszać w góry i ostępy, co na pewno w którymś momencie uczynimy.
W środę poznaliśmy kolejną Ciocię Anię, do której już mnie dawno dusza gnała, i słusznie :) Pojawiliśmy się w środku tygodnia i grafiku napiętego do granic wytrzymałości, ale udało Jej się znaleźć dla nas czas na miłe spotkanie, miejmy nadzieję nie ostatnie. Aniu, pozdrawiamy serdecznie!
Czwartek należał do Marty i to można powiedzieć - dosłownie. Siedzieliśmy dziewczynie na głowie tyle czasu, że miałam straszne wyrzuty sumienia, a dzień się potoczył tak po wariacku... Od dawna umówieni, mieliśmy być wszyscy przed południem, a tu w ostatniej chwili TatoMąż zabrany przez kolegów w delegację :( Musiałam pojechać z dziećmi przez górskie serpentyny w górę i w dół, jego samochodem, którym jeżdżę rzadko i którego nie kocham tak jak swój... Mąż miał wrócić przed 14stą, ale się oczywiście przedłużyło :( Kochana Matusia ugościła nas, a mojemu odciętemu od cywilizacji synowi zaproponowała wejście w internet, więc przejrzałam pocztę i ja. I dobrze zrobiłam...W środę zadzwonił kurier, który chciał mi dostarczyć międzynarodową przesyłkę. Twierdził, że nie może poczekać do poniedziałku, w ciągu trzech dni mam ją albo odebrać, albo ją odeślą do nadawcy. Nie zgodził się również zostawić jej u sąsiadki czy gdziekolwiek indziej. Mam odebrać osobiście. Poprosiłam o przekierowanie do miejsca tymczasowego pobytu, a najlepiej do oddziału w Bielsku, z którego odbiorę przesyłkę gdy tylko dostanę informację, że tam dotarła. Pan się zgodził i tak sprawa miała być załatwiona. Ale nie była... Okazało się, że kurier wpisał odmowę odbioru przesyłki, w związku z czym została ona natychmiastowo cofnięta do Niemiec. Dostałam w tej sprawie dwa maile, od firmy kurierskiej i od nadawcy. Pani w firmie kurierskiej bardzo mnie przepraszała, ale nic nie mogła zrobić. A przesyłka jest ważna, nawet bardzo. Gdy Mąż w końcu do nas dotarł (przywieziony przeze mnie z drugiego końca Bielska), napisał do nadawcy mail z wytłumaczeniem sytuacji i czekamy co teraz będzie...
A w sobotę to my gościliśmy Martę z Rodzinką na grillu i trzeba przyznać, że pogoda się ulitowała - nie lało! Chwilami nawet wychodziło słońce. Było świetnie :) Bardzo, bardzo się cieszymy z tego spotkania i znajomości. Nawet mój małomówny Syn dopomina się o kolejne spotkanie, a to w ustach nastolatka nie lada komplement :)) 
W sobotę wieczorem był koncert Stinga... I o tym w oddzielnej odsłonie...

Jeszcze troszkę się działo, m.in. niespodziewanie wylądowaliśmy w Krakowie (i dobrze!), a Mąż również niespodziewanie znalazł dla siebie garnitur, który dziś musieliśmy bezpiecznie przewieźć przez pół Polski samochodem zapakowanym po dach. To wszystko i tak nic w porównaniu z tym, co się objawiło w domu, do którego szczęśliwie dotarliśmy z tego dziwnego, pełnego wrażeń urlopu. W domu objawił się bowiem całkowity brak internetu i kablówki. Nie jest wykluczone, że w powodzi wydarzeń i spamowania poczty przez Onet, przeoczyłam e-faktury, do których nie jestem przyzwyczajona, bo to pierwsze. Zawsze były papierowe. Ale żeby tak od razu odcinać?? Dobrze, że nie mieszkamy w wąwozie i mężowski net z telefonu działa.
Jutro mam co robić. Bardzo mam... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.