czwartek, 4 lipca 2013

Odzyskałam internet

Ufff... Mój błąd, rzeczywiście przeoczyłam e-faktury. Po raz pierwszy mi coś odcięli, głupie uczucie... Na szczęście wszystko już opłacone i zaksięgowane, zatem cywilizacja wróciła do naszego domu i mogę korzystać z jej dobrodziejstw. 

Odplątała się też sprawa przesyłki - wczoraj dotarła bez przeszkód. A jest w niej nie byle co - bilet na wyścig Formuły 1 na Węgrzech :) Czekaliśmy na niego od jesieni. Bilet jest prezentem ode mnie i moich dzieci na 50 urodziny mojego Męża, który jest wielkim fanem wyścigów i nie przeszło mu nawet gdy odpadł z nich Kubica. Voucher potwierdzający zakup dostaliśmy przed urodzinami i mogliśmy wręczyć go jubilatowi w dniu urodzin. Miał łzy w oczach... Zupełnie się nie spodziewał. Za to jaki jest, za Jego miłość do nas i dobre serce, należał mu się piękny prezent i udało nam się taki mu sprawić. Nie może tylko dbać o nas i pracować, musi mieć jak naładować akumulatory i być szczęśliwy, choć na chwilę zapomnieć o problemach.   I właśnie z tak ważną przesyłką rozminęliśmy się w ubiegłym tygodniu. Teraz bilet jest już bezpieczny, tym bardziej, że schował go sobie Mąż, więc jest szansa, że go nie zapodzieje jak ja bilety na Stinga...

Sting. Mmmmm.... Jak on to robi??? Zawarł jakiś nieczysty pakt czy jest wybrańcem losu? Mimo upływu lat ani się nie starzeje, ani nie traci głosu i werwy na scenie. Jest po prostu WSPANIAŁY! A ja niezmiennie zauroczona :)
Przeżywanie koncertu usiłowała mi zepsuć siedmioosobowa grupka dziwnych ludzi, którzy siedzieli za nami. Gadali cały czas! Nie reagowali na zwracanie uwagi, zachowywali się jakby byli u siebie w domu i oglądali dvd, a nie jedną z największych gwiazd muzycznych na żywo. To jest dla mnie nie do pojęcia. Po kiego grzyba kupować bilety na koncert, którego nie chce się słuchać? A do tego nie daje innym. Jeden z facetów wstawał, wychodził na papierosa, potem z kolegą poszli po kiełbaski, no koszmar! I przekrzykiwali nagłośnienie, bo musieli wymieniać uwagi. Masakra. W efekcie poszłam na samą górę trybun, gdzie ludzie tańczyli i śpiewali i dopiero tam mogłam się wreszcie poczuć tak, jak na dotychczasowych koncertach. Ściągnęłam tam Męża i było super. Natomiast gdy wychodziliśmy, w ścisku jak pingwiny na Antarktydzie (jak to zwykle po koncercie), przed nami szło trzech trzydziestolatków, którzy komentowali występ mniej więcej tak, że nie spodziewali się takiego rockowego brzmienia, myśleli, że będzie "pitu pitu", a tu facet   niespodziewanie dawał czadu. Wniosek - też nie wiedzieli na kogo przyszli... Ręce opadają... 

Starszaczka zjechała do domu! Pomagam w przygotowaniach do ślubu i cieszę się ostatnimi chwilami ze starszą Córą u boku. Zmieniła się, wydoroślała i "wykobieciała", ciąża zmienia jej sposób postrzegania wielu spraw i wydarzeń. Lepiej się rozumiemy. Nie mam już zbuntowanej nastolatki, tylko przyszłą mamę. Ciekawe uczucie... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.