środa, 17 lipca 2013

Ćwiczymy w stolicy

Poniedziałek nas troszkę wykończył - pobudka przed 6 rano, podróż, zajęcia, a w międzyczasie zakwaterowanie w hotelu, rozpakowanie toreb i rozłożenie łóżeczka, co wcale nie okazało się tak proste jak  w wykonaniu mojego Męża... Wszystkiemu dzielnie dałam radę, gdzieniegdzie z pomocą Miśka, ale po terapii nadawaliśmy się jedynie na małe spożywcze zakupy i odpoczynek. Maluszka ćwiczyła roztrajkotana, rozsiewając wokół swój urok osobisty :) Jedna z cioć terapeutek jest nam znana, druga dla nas nowa, ale równie sympatyczna. 
O tym jak dobry wybrałam hotel, przekonałam się dzisiaj naocznie. Ponieważ Misiek został na zajęciach, mogłam wybrać się niedaleko siedziby instytutu na poszukiwania hotelu, w którym podobno często mieszkają rodzice turnusowych dzieci. Znałam nazwę, więc trafiłam bez trudu, a w środku... Coś okropnego. Zapyziały hotel robotniczy, który lata świetności (o ile kiedykolwiek była) datował na wczesnego Gierka. Przy recepcji dumna tabliczka o dostosowaniu obiektu do potrzeb osób niepełnosprawnych, natomiast do windy idzie się po dziesięciu schodkach... Winda zatrzymuje się na półpiętrach, do korytarza trzeba zejść kolejnych pięć schodków. Pani pokazała mi pokój, w którym prysznic był w pokoju, dosłownie. Łóżko, a obok niego kabina prysznicowa z rozsuwanymi drzwiami, wejście wprost z pokoju. Coś na kształt szafy, tylko zamiast półek - brodzik. Masakra. Ceny o 40% wyższe niż tu gdzie jesteśmy. Nie muszę dodawać, że prysznic mam w normalnej łazience, z parkingu do recepcji prowadzą drzwi bez jednego stopnia i nawet bez progu, a winda dojeżdża tam gdzie powinna, czyli wysiada się z niej na korytarzu wiodącym do pokoju. O czystości, stanie ścian, wykładzin i ogólnym wrażeniu ładu i porządku nie wspomnę. Nie ulega wątpliwości, że jeśli wrócimy, to tylko tu. Natomiast tamtego miejsca nie polecam nikomu, o czym poinformowałam terapeutki, niech też nie polecają.

Wczoraj miało być ładnie, a zaciągnęło chmurami, w związku z czym uradziliśmy, że "zwiedzimy" Złote Tarasy. Ładnie, owszem, a najciekawszy oczywiście szklany dach. Poza tym galeria jakich wiele i oczy mi z orbit nie wyszły, może jedynie na widok bułeczek-jagodzianek po 5 złotych sztuka. I krakowskich precli, kupowanych trzy tygodnie temu u stóp Wawelu za 1,5 zł, a tu wycenionych na 2,8 zł. Mimo to kupiłam, ponieważ Maluszka uwielbia krakowskie precle, a czego się nie robi dla dziecka. Obgryzała go pieczołowicie, a my usiłowaliśmy trafić coś dla Miśka. Zakończyło się zakupem jednej koszulki, bo nic innego mu się nie podobało, ale może powiedzieć, że był, widział i colę wypił. Znajomi niech zazdroszczą ;)
Wieczór i noc były ciężkie - Anula wystymulowana przez dwa dni, nie mogła zasnąć, a później dwa razy budziła się z krzykiem. Dziś też kiepsko ze spaniem, zobaczymy co noc przyniesie. Popołudnie dotlenione, ponieważ spędzone w całości w Łazienkach, może nie będzie źle.
Wiewiórki nakarmione :) 

Jest nam nieustająco trochę smutno i nostalgicznie... Dzielimy turnus z dziewczyną o miesiąc starszą od moich synów. Wysportowana i pełna radości życia, straciła wszystko w jeden dzień - dwa i pół roku temu kierowca samochodu potrącił ją na przejściu dla pieszych. Rozległy uraz mózgu. Rodzice (przyjechali obydwoje) mówią, że obecnie jest bardzo duża poprawa, ale dziewczyna nie siedzi, nie mówi, nie utrzymuje niczego w rękach, ma trudności z połykaniem, prawie nie ma mimiki twarzy. Co można powiedzieć..? Co można pomyśleć..? W obliczu takiej tragedii prawie wszystko wydaje się mniejszym dramatem. Trzymam kciuki za tych dzielnych rodzicówi i ich Córkę, której ciało jest przykute do wózka, a umysł wszystko słyszy i rozumie. Trzymam kciuki żeby walczyli i mieli siłę, żeby nie zwątpili, że jeszcze wiele może się udać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.