sobota, 16 listopada 2013

Ćwiczymy, ćwiczymy, ćwiczymy!

Udało się - dojechałyśmy i pracujemy, oczywiście Ania najciężej. Nie obyło się jednak bez przygód - kilkadziesiąt kilometrów przed Wrocławiem dostałam telefon z informacją, że środowe zajęcia nie odbędą się, ponieważ samolot Rosy nie wylądował we Wrocławiu tylko w Katowicach. Przez półtora roku nic się nie działo, Rosa latała co miesiąc bez przeszkód, a teraz dwa razy pod rząd przygody... Rozmawiałam z nią później i okazało się, że problemy miał tym razem pilot. Inne samoloty siadały na lotnisku bez problemu, a jej kilka razy podchodził do lądowania, zniżał się i podrywał do góry. W końcu pilot zdecydował się lecieć do Pyrzowic, a pasażerowie dotarli do Wrocławia autobusem, oczywiście spóźnieni o wiele godzin. Miejmy nadzieję, że w przyszłym miesiącu podobnych "atrakcji" już nie będzie.

Ania z zajęć na zajęcia bardziej akceptuje proponowane pozycje i lepiej wytrzymuje działania terapeutki. Płacz też niestety bywa, bo część ćwiczeń jest dla Ani bardzo trudna i prawdopodobnie boi się, a czasami również bolą przykurczone ścięgna i mięśnie. Jest to jednak nieodłączny element tej terapii i nie da się osiągnąć z niej korzyści jeśli poprzeczka nie będzie stawiana ciut powyżej dotychczasowych możliwości. Maluszka nie traci jednak na długo swojej nieodłącznej promienności i mimo niedogodności bardzo lubi Rosę i pracę z nią. Cały dzisiejszy poranek domagała się: "Do Rosy!", "Do Rosy!" i zaczepia ją kiedy kończymy ćwiczenia i ubieramy się, a terapeutka przechodzi do aneksu kuchennego zrobić sobie herbaty lub coś zjeść pomiędzy zajęciami. Ania woła wtedy: "Pani Rosa!" i "very good" :))) Jak tak dalej pójdzie to będę miała trójjęzyczne dziecko. Rosa nauczyła się trochę polskich słów, jednak generalnie mówi po angielsku, a czasami śpiewa węgierskie wierszyki i Ania powtarza co tylko może. Na "turn" Rosy odpowiada "back" i obraca się do poprzedniej pozycji, na pytanie: "good?" mówi "very good", o "okey" nie wspominając.  Dziś dodała do tego "hinto - polinto" i kilka słów z wierszyka, których ja sama nie odważyłabym się powtórzyć. Przy ćwiczeniach musi asystować cały arsenał zabawek, w szczególności "babcia" i "druga babcia" (ponieważ co tylko możliwe musi być w dwóch wersjach: druga żabka, druga gwiazdka, drugi miś, a jeśli się znajdzie trzeci to tym lepiej), myszka i królik. Te cztery maskotki stoją i patrzą jak Ania dzielnie sobie radzi i dopiero przy ich eskorcie Mała chce ćwiczyć.
Nie bardzo mogę włączyć komputer, a jeśli już to na krótko, ponieważ od razu muszę włączyć piosenkę o czarnych jagódkach i nie ma możliwości wysłuchania jej raz, pięć to minimum konieczne. Po jagódkach idą pieski małe dwa i Pan Tik-Tak, a później co tylko się Ani przypomni i mamusia jest odstawiona. Pisać mogę gdy mój mały rodzinny terrorysta zaśnie, jeśli wtedy jeszcze mam siłę. Dziś mi się udało, z czego się bardzo cieszę!
Jutro wracamy do domu, a tutaj znów w połowie grudnia, nie mogę się doczekać, choć jeszcze nie skończyłyśmy tej serii. Od dawna nie czułam tak dobrej energii podczas anulkowych ćwiczeń i wierzę, że to dobrze wróży.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.