wtorek, 12 listopada 2013

Przewaliło się. Oby...

Po ostatnich atrakcjach boję się powiedzieć, że wychodzimy na prostą, bo jeszcze zapeszę, ale chyba jest lepiej. Choróbsko przeleciało po wszystkich, padaliśmy po kolei, łącznie z biedną ciężarną Starszaczką, która niestety wylądowała w szpitalu pod kroplówkami. Wczoraj wyszła do domu, a u nas też poprawa, trzeba jeszcze uważać na dietę i będzie dobrze. Jutro w takim razie jedziemy do Wrocławia.

Przeanieliłam cały długi weekend. Wsparta lekami, dałam radę siedzieć nad lutownicą, chociaż troszkę się podtrułam oparami i bolała mnie głowa. Czujny Mąż co jakiś czas wpadał do mnie, kazał wychodzić i otwierał szeroko okno. Nie udało mi się dokończyć jednego anioła, pozostałe są zrobione i wymagają jedynie zabezpieczenia przed korozją. Mam nadzieję, że spodobają się przyszłym właścicielom i zasilą konto rehabilitacji Anuli.

Anula rozgadana, ciągle chce czytania i rysowania, nie ma już problemów z układaniem kółek w wieżę na patyku, trenujemy wrzucanie klocków z dopasowaniem do kształtu. Martwimy się z Mężem nóżkami Malutkiej, jakiś czas temu były mocniejsze, a teraz uginają się i nie chcą ani tupać, ani stać... Może to przejściowe pogorszenie przed poprawą, ale serce ściska lęk. Poprawiły się plecki i rączki, to z nóżkami gorzej. Echhh...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.