sobota, 2 lutego 2013

Rok

Dzisiaj mija rok od dnia, w którym odebraliśmy naszego Okruszka z kliniki. Czekaliśmy na to długie półtora miesiąca. Półtora miesiąca codziennego przyjeżdżania do Maleńkiej - najpierw czuwania przy inkubatorze, czytania bajek i mówienia do Niej, później kangurowania i pierwszych zabiegów pielęgnacyjnych, w końcu kąpieli, karmienia i ubierania. Najgorszy był pierwszy tydzień - paraliżujący strach, morze wylanych łez i przejmująca bezradność. Nie da się opisać uczuć matki, której dziecko walczy o życie podłączone do aparatury i nie można zrobić nic, tylko czekać. Codzienne patrzenie w twarze lekarzy i odczytywanie z nich jaka jest sytuacja. Zaklinanie: "Żeby tylko przeżyła..." Radość z poprawiającego się stanu i słowa lekarki po dwóch tygodniach: "Lekarz stwierdził w usg zmiany w mózgu. Sprawdzimy to za trzy dni, z inną panią doktor, na razie nie mogę nic powiedzieć". Zmiany się potwierdziły... "Trudno w tej chwili stwierdzić jakie będą dalsze konsekwencje. To jest zawsze poważna diagnoza, ale niektóre dzieci nie mają prawie żadnych objawów. Może być trochę gorsza z matematyki, może mieć trudności z precyzyjnymi ruchami dłoni. Ale może być też tak, że nie będzie chodzić, mówić. Trzeba czekać i obserwować. Jak najszybciej rozpocznijcie państwo rehabilitację." Druga połowa stycznia - fatalne usg. Do tego pojawiły się zmiany w oczach, postępuje retinopatia. Było nam bardzo, bardzo ciężko. Nie mogłam płakać przy Malutkiej... Gdyby nie Mąż i dziewczyny z Forum, rozpadłabym się na kawałki. 
Udało mi się przetrwać. Codziennie być w Łodzi u Okruszka. Utrzymać pokarm. Nie zwariować z bólu i lęku.
Rok temu były dwudziestostopniowe mrozy, strasznie się bałam zabierać tą moją nieodporną, maleńką chudzinkę w taką pogodę. Wracaliśmy z kliniki w dwa samochody, w jednym Mąż i ja z Malutką, w drugim starsza córka. Musieliśmy mieć pewność, że pokonamy 50 kilometrów dzielące nas od domu. Kombinezon rozmiar 68 - dwukrotnie za duży. Czapka spadała na oczy, a w foteliku wypchanym dwiema poduszkami i kocykiem zmieściłaby się jeszcze jedna Ania. Dotarliśmy bez przeszkód, a gdy przebrana i nakarmiona Anula usnęła pierwszy raz w swoim łóżeczku byłam najszczęśliwszą mamą na świecie. Pierwsza noc, pełna przejęcia, pierwszy wspólny weekend. Po tygodniu musieliśmy zawieźć Kruszynę z powrotem do Łodzi, do okulisty i było to wielkie wyzwanie. I tak, od lekarza do lekarza, od badań do badań, od rehabilitacji do rehabilitacji, trwa do dziś nasza walka o zdrowie ukochanej, upragnionej Córeczki. Najważniejsze, że Ona się nie poddała i jest z nami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.