czwartek, 7 lutego 2013

Zapalenie krtani

A już tak było ładnie... Anula wychodziła z kataru, wydawało się, że wszystko na dobrej drodze. Dziś miałyśmy wznowić wyjazdy na przerwane w poniedziałek ćwiczenia. Wczoraj po południu Mała była radosna i rozszczebiotana, Mąż zrobił 50 pączków na Tłusty Czwartek, pograliśmy wieczorem w karty i nie przeczuwając niczego złego, położyliśmy się spać. O 3 w nocy pobudka - z głośnika elektronicznej niani słychać świszczący oddech i popłakiwianie. Od razu wiedziałam, że to krtań, przerabiałam to już z jednym z synów, a wcześniej z młodszym bratem. Na szczęście duszność była niewielka, zapakowaliśmy Małą w kombinezon i swoim autem dotarliśmy do lekarza. 

Piętnaście lat temu, przy ataku u 8-miesięcznego Bartka, przeżyłam horror. Pogotowie przyjechało po niekończącej się półgodzinie z obrażoną na obudzenie jej lekarką, która stwierdziła, że Małemu nic nie jest i mamy iść rano na rejon. A on świszczał jak zepsute organy, choć i tak mu trochę przeszło od pierwszej chwili, bo pootwieraliśmy okna. Obudził się wtedy też o trzeciej i siniał, nie mógł złapać tchu, a ta mi mówi, że nic mu nie jest! Uparłam się na transport do szpitala (nie mieliśmy wtedy samochodu) i podpisałam kwit, że zapłacę koszty transportu jeśli okaże się niepotrzebny. Babsko czekało razem ze mną w izbie pediatrycznej z zaciętą miną i założonym rękami, czekając na lekarza. A doktor, ledwie wszedł i usłyszał jak Mały oddycha, powiedział, że musimy zostać w szpitalu, bo to ostre zapalenie krtani i syn mógłby się udusić bez leków.
Chcieliśmy z byłym mężem złożyć skargę, żeby uchronić inne dzieci przed jej niekompetencją, ale pracującemu wtedy w szpitalu mężowi odradzono wszczynanie wewnętrznych wojen. Tyle tylko, że ją odsunęli z karetek na oddział do dokończenia stażu. Do dziś mi ciarki po plecach chodzą na myśl, co się mogło stać gdyby trafiło na bardziej spolegliwą i ufającą lekarzom matkę...

W nocy Ania dostała zastrzyk z dexavenu i leki, co do których mam pewne wątpliwości, obym się myliła. Dzień minął nienajgorzej, o ile można tak powiedzieć o zachowaniu porozbijanego chorobą maluszka, ale chociaż oddech był bez zarzutu. Po wieczornej kąpieli zaczęło się robić nieciekawie, ale też nie dramatycznie, więc położyliśmy Małą w naszym łóżku na wysokich poduszkach i zasnęli oboje, a ja czekam co dalej. Mąż po powrocie ze szpitala zjadł śniadanie i pojechał do pracy, spał w sumie cztery godziny i nie udało mu sie wyrwać wcześniej do domu, bo miał siwy dym. Szkoda mi go jak nie wiem co i martwię się :( Ciężko pracuje, nie oszczędza się, a często jeszcze sytuacja dodatkowo jakby się sprzysięgła. Echhh....
Ja się w ciągu dnia zdrzemnęłam razem z Anulą i jakoś funkcjonuję, a teraz z obawy nie mam chęci na sen, więc czuwam i pewnie tak mi jeszcze zejdzie jakiś czas... Oby noc była spokojna. Oby!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.