wtorek, 8 stycznia 2013

Dół się wlecze...

Chandra, chandra, chandra... Stukilowy kamień na duszy, siedzi i nie chce spaść. Tak się już ładnie trzymałam i znowu mnie trzasnęło... W tę feralną sobotę, zanim w moim domu rozpętało się piekło, byłam na zakupach w galerii. Próbowałam znaleźć kilka potrzebnych rzeczy, a z wszystkich stron nadjeżdżały wózki. Zza półek w alejce. Zza zakrętu korytarzyka. Zza szklanych drzwi sklepu. Zza wieszaka z ubraniami. Wszędzie wózki. A w wózkach dzieci... Zdrowe dzieci... Drobniutkie, mniejsze od Ani, siedzące prościutko w spacerówkach, rozglądające się wokoło, machające rączkami i nóżkami. Albo drepczące obok wózka. Nie wiem czemu było ich aż tyle... Może nagle wszystkie matki postanowiły iść na zakupy? A mnie zaczęło pękać serce i pęka mi znowu co chwila... Łzy same mi się cisną do oczu.W tej chwili widzę przez okno mamę z dwulatkiem, który dziarsko biegnie obok niej i kamień waży jeszcze więcej. Czy moja Ania kiedykolwiek będzie mogła biegać..? Nikt tego nie wie... Łzy mi lecą... Myślałam... Myślałam, że do roczku będziemy mieli obroty i stabilną główkę, pewny siad z podparciem. Nie mamy... Ruch, który  jest, jest zrywany i kanciasty. Nie wiem nawet czy moje dziecko będzie mogło zapiąć sobie guziki. Czy będzie pisać? To wszystko jest bardzo, bardzo ciężkie. Patrzę na Nią i wszystko we mnie płacze kiedy nie może się obrócić na bok, chociaż tak bardzo próbuje. Pełza prawie jak noworodek, szamocze się na podłodze żeby dojść do zabawki i z ogromnym trudem to osiąga, a ja widzę Ją tak pełznącą za 5, 10 lat i umieram... Wszystko bym dała żeby wyzdrowiała, wszystko...
I co z tego, że wczoraj nasza pani Renatka od Bobath powiedziała, że widzi przez dwa ostatnie tygodnie zmiany na plus? Ja też się ucieszyłam w restauracji w Kazimierzu, bo Mała pięknie siedziała w krzesełku, trzeba Ją było tylko trochę obłożyć kocykiem. Następnego dnia w takim krzesełku leciała na bok jak kłoda i w końcu Tata wziął Ją na ręce bo inaczej się nie dało. Ciągle spadam z nadziei w przepaść, zwariuję od tego...
Nie, to nie jest tak, że zazdroszczę innym matkom zdrowych dzieci. Nie. Nie chciałabym żeby ktoś miał tak jak ja. Chciałabym żeby Ania była zdrowa. Żeby Ona też tak pięknie siedziała i biegała. Skąd ja mam wziąć siłę..? Ratunku...

Dzisiaj mam rocznicę ślubu cywilnego i zupełnie mi nie świątecznie. Chciałabym zawinąć się w koc i spać. Poczytać książkę, znowu się otulić i znowu spać. Nie mogę. Zaraz Ania skończy drzemkę i musimy iść do przychodni po skierowania, szczególnie na jutrzejszą rehabilitację, bo zaczynamy łódzki maraton. Pewnie znów będę musiała stawić czoła dzieciom. Trudno... 
Niech mi to już przejdzie, nie chcę się tak czuć.

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gosiku, masz prawo mieć chandrę. To ludzka rzecz, zwłaszcza, że dużo spraw Ci się ostatnio nawarstwiło. Wierz mi, będzie lepiej, coraz lepiej, a Ty się przecież nie poddasz. Musisz przeczekać, wyrzucić złe emocje, czasem popłakać. Potem znowu ruszysz do boju i zawalczysz o każdy, nawet najmniejszy sukces Anulki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Małgosiu po złych chwilach przychodzą dobre. Zawsze. Nawet jak będzie trzeba długo czekać. Ty to wiesz, tylko teraz jest tak bardzo pod górkę i wszystko przygnębia.
    Zawsze Cię czytam i myślę o Was! będzie dobrze!
    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.