piątek, 25 stycznia 2013

"Samotny" weekend

Nie całkiem samotny oczywiście, bez Mężo-Taty, który w poniedziałek po pracy z lekkim smutkiem wydusił: "Chłopki jadą w piątek do Wisły..." Czyli kumple z pracy zorganizowali się na narty. Powiedziałam żeby też pojechał. Z Bieszczad nic nie wyszło, nie wiadomo co z jakimkolwiek innym wyjazdem (raczej "nico"), w efekcie może w tym roku w ogóle nie przypiąć desek. I tak ma mało ruchu, a bardzo go potrzebuje, za nartami tęskni cały rok, zestresowany jest ostatnio na maksa, więc niech ma choć trochę oddechu i relaksu. Kocha nas, tęskni i nas potrzebuje, ale potrzebuje też spotkań w męskim gronie, a jest ich całkowicie pozbawiony. W zeszłym roku pojechali gdy Ania była jeszcze w szpitalu. Wziął moją Córkę, a koledzy swoje dzieci. W tym roku jedzie tylko "starszyzna" - córka kolegi wyszła za mąż, moja siedzi w Łodzi i ma egzaminy, syn kolejnego kumpla dorósł i ma w nosie wypady ze zgredami, więc jadą sami. Pewnie po nartach kropną sobie kielicha albo dwa, niech im będzie na zdrowie. Wiem, że mój Mąż potrzebuje tego wyjazdu, ja sobie dam radę, a małżeństwo to nie areszt domowy.
Wtorkowa noc odsunęła te plany, ale wczoraj już było wiadomo, że u Ani nic się nie rozwija. Może to znowu zęby, a może coś innego, ale nie ma dramatu. Mnie też się polepszyło, więc narciarz dostał zielone światło i pewnie za godzinę z hakiem będzie na miejscu, chłopaki przyjechali po niego przed siódmą. Na razie nie jest mi smutno, bo do póżnego popołudnia i tak pracuje i jestem sama, pewnie wieczorem przyjdą małe tęsknotki. Jutro większe, a pojutrze już wróci, więc da się przeżyć. Nie lubimy się rozstawać i rzadko tak się dzieje, pusto wtedy jakoś i tęskno, ale od każdej reguły są wyjątki.

A ja mam dzisiaj wolne! Nigdzie nie jadę ani nie idę, po raz pierwszy od trzech tygodni. Razem z Anią mamy dziś lajcik :) Rano się spokojnie poprzytulałyśmy, ze świadomością, że nie trzeba za chwilę nigdzie gnać. Miłe uczucie. Wykorzystam ten podwójnie wolny weekend na fajne rzeczy. Ugotuję żurek na białej kiełbasce, a Małej rosołek. Poczytam książkę, którą dostałam na Gwiazdkę. Ufarbuję włosy. Zrobię dwa wisiorki i anioła. Zintegruję się z moim buntowniczym nastolatkiem, a z obydwoma pogram w niedzielę w kości. Sobota jest dla byłego męża, więc mam całkowity luz, nie będę gotować, tylko może się zdrzemnę pod kocykiem razem z Anią. Wieczorem wezmę dłuuuuugą kąpiel w pachnącej pianie, z plotkarską gazetką w dłoni i maseczką na twarzy. Zapowiada się przyjemny czas, który na pewno mi niestety zaburzy zaścienny Dzięcioł, ale cóż... Postaram się za bardzo nie zdenerwować.

Wczoraj kupiłam Anuli krzesełko. Po rozważeniu "za" i "przeciw" byłam coraz bardziej skłonna zrobić ten zakup. Mała siedzi coraz sztywniej. W leżaczku karmię Ją półleżąco, a to już nie jest dobre, powinna łykać siedząc. Na kolanie siłą rzeczy się przekrzywiamy, obie. Zdrowiej będzie Ją posadzić na wprost. Musi też ćwiczyć siedzenie, po trochu, ale jednak, bo leżąc się koordynacji w ciele nie nauczy. Może zacznie też upuszczać zabawki? Na pewno będzie mogła manipulować nimi na blaciku, co też Ją rozwija. Takie miałam poczucie i przemyślania gdy wczoraj wracałam od fryzjera i zajrzałam do komisu dziecięcego, w którym kilka razy już kupiłam fajne rzeczy, a nawet coś tam sprzedałam po Ani. Weszłam i od razu zobaczyłam super krzesełko. Bardzo dobrze wyprofilowane, stabilne, a do tego w idealnym stanie i bardzo ładne. Długo się nie zastanawiałam. Mąż był zaskoczony zakupem, ale gdy zobaczył Anię w tym sprzęcie uznał, że podjęłam dobrą decyzję. Zatem moja mała Księżniczka ma piękny tron, a ja się cieszę, że tak fajnie sobie w nim radzi.

Na balkon znów przyleciały sikorki. Śnieg przysypał im tackę z ziarnem, musiałam odkopać biedulom dostęp. W przyszłym roku trzeba pomyśleć o porządnym karmniku. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.