poniedziałek, 7 stycznia 2013

Koszmarna sobota

Już piątek był ciężkawy i nie wszystko szło jak powinno, ale sobota była straszna. Jeden z moich synów właśnie przechodzi apogeum okresu dojrzewania (brat uwinął się 2-3 lata temu) i bywa bardzo ciężko. W dodatku od jakiegoś czasu upatrzył sobie mojego Męża jako źródło swoich frustracji i zaczęli funkcjonować jak stary i młody jeleń - który którego. Obaj mają skryte natury i nie chcą rozmawiać o problemach. Przyklepują niesnaski z dnia na dzień, okopują się w swoich dołach, a siekiera wisi w powietrzu. Stary jeleń nie do końca może tupnąć tak jak by chciał i powinien, bo przecież nie jest biologicznym ojcem i nie daje sobie takich samych praw jak wobec własnego dziecka. Nie pomaga, że ja mu je daję. Blokada i już. 
W efekcie tak się skumulowało, że w sobotę doszło do koszmarnej awantury, jakiej nie pamiętam od wielu, wielu lat i jakiej nigdy więcej nie chcę przeżywać. Mężowi się przelało, ale sam też nie był bez winy. Dobrze, że w domu był Bartek, bardzo mi pomógł. Bomba, która wybuchła, zmiotła mnie na kilka godzin, wróciłam do rzeczywistości żeby zebrać najgrubsze odłamki, a potem znów mnie nie było. Przepłakałam pół nocy...
Wczoraj było czyszczenie atmosfery. Nie mam przekonania, że choć połowa jest zrobiona, ale nie miałam siły znów ingerować, ułatwiać, prostować. Niech się dogadują sami. Postanowiłam się odciąć na całej linii - ma któryś coś do drugiego, to nie do mnie z gorzkimi żalami. Buzia jest? Język w tej buzi też? To się proszę dogadywać i mnie do tego nie mieszać. Dałam się wpuścić w straszny kanał latania od jednago do drugiego i negocjowania nie w swoim imieniu. Doszło do tego, że jak ta głupia ustalałam z nimi kto jutro wychodzi z psem (robią to zamiennie), bo oni nie mogli do siebie gęby otworzyć a mnie było szkoda zwierzęcia. Dosyć tego. Wczoraj przelało się mnie i stwierdziłam, że już mnie nie interesuje. Jeśli się nie dogadają i nie wyjdzie żaden i zafundują mi sytację, że muszę rano jechać z Anią na ćwiczenia, a pies się zwija pod drzwiami, bo oni mają problem z komunikacją, to ja tego psa wsadzam do auta i zawożę do schroniska. Trudno. Wystarczy mi chorego dziecka i problemów z tym związanych. A odległość kilku metrów między swoimi pokojami mają pokonywać samodzielnie, bo właśnie zrezygnowałam z roli tłumacza i przekazywacza. Finito. Game over. I basta.
Nie wiem czy dzisiaj jest lepiej i co przyniosą następne dni, ale mam nadzieję, że kryzysy popychają sprawy do przodu. Oby.

Jakieś fatum z tym piątym stycznia. Rok temu dokładnie tego dnia dowiedzieliśmy się, że nasza córka ma zmiany niedotlenieniowe w mózgu. Jeszcze nie wiedzieliśmy jak poważna to była diagnoza...
Na pociechę - od kilku dni Ania interesuje się swoimi nogami. Łapie za stópki w kąpieli, próbuje złapać nóżkę kiedy leży, interesują ją skarpetki z pszczołami. Zauważyła, że ma nóżki... Boże... Wałkujemy to od maja... Od maja...

3 komentarze:

  1. Oj Gosia, nawet nie wiesz jak dobrze Cię rozumiem... Taka pozycja między młotem a kowadłem również i mnie przypadła w udziale. Jest ciężko, choć ostatnio ciut jakby się poprawiło i nie mijają się już udając, że to powietrze. Zdarza im się nawet zamienić kilka słów bez warczenia... Ale do normalności jeszcze bardzo daleko...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nastolatkowi łatwo znaleźć sobie wroga w ojczymie... Mój Mąż nie lubi konfrontacji, szlag go trafia, ale zaciska zęby i "wytrzymuje". Tak się na dłuższą metę nie da. Muszą rozmawiać...

    OdpowiedzUsuń
  3. U mnie problem bardziej w tym, że mężowi-ojczymowi zdarzało się nie wytrzymać i dochodziło do niezłych awanturek. Tym bardziej że synuś nie pozostawał mu dłużny. Ciężka z nimi sprawa jest. Kiedyś było lepiej.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.