niedziela, 20 stycznia 2013

Zorro

Czasem, nie wiadomo dlaczego, przychodzą do mnie różne wspomnienia. Ni z gruszki, ni z pietruszki. Teraz przypomniało mi się jak Mąż na początku naszej znajomości zabrał mnie do meksykańskiej restauracji. Fajne to były czasy. On od kilku miesięcy wynajmował małe mieszkanko w starym wojskowym bloku, wraz z dwoma innymi budynkami wciśniętym na wąskiej działce między rząd kamienic a kościół garnizonowy. (Parkowanie tam to była dopiero zabawa...) Ja po rozwodzie, dzieci minimum co drugi weekend były u swojego taty. Dzięki temu mogliśmy się poczuć jak małolaci u progu życia, chodzić na randki, od czasu do czasu spędzić razem wieczór i noc. Naprawdę czułam się jakbym miała 20 lat i było to tym fajniejsze, że kilkanaście lat wcześniej tak w moim życiu nie było. Umknął mi fantastyczny etap, a później los mi go oddał. Cudnie było!
I właśnie na jedną z randek Mąż zabrał mnie do meksykańskiej knajpki. Nie protestowałam, choć w głębi duszy ten wybór średnio mi pasował, ponieważ nie lubię pikantnego jedzenia, fasoli w dziwnych sosach i innych tego typu wynalazków. Jedyną pasującą mi "potrawą" tego kraju jest tequila :) 
Restauracja była dwupoziomowa, po wejściu okazało się, że mamy zarezerwowany stolik na piętrze. Kelner przyjął zamówienie . Jedzenie było całkiem dobre, atmosfera niezwykle miła, a my cały czas o czymś rozmawialiśmy, choć chwilami wydawało mi się, że mój partner jest lekko rozkojarzony. Nagle w dolnej sali rozległy się jakieś strzały, a wraz z nimi tupot, który po schodach przesuwał się do góry. Wszyscy odwrócili głowy. Na szczycie schodów ukazał się Zorro, w masce i płaszczu, jak należy, w wyciągniętej dłoni miał talerz z płonącym ciastem, a w drugiej ręce pistolet i czerwoną różę. Zorro runął w naszym kierunku, postawił przede mną ciasto, ukląkł i wręczył mi różę, po czym wygalopował z sali schodami na dół, a ja siedziałam zbaraniała jeszcze dłuższą chwilę. Dopiero gdy spojrzałam na G. dotarło do mnie, że nie było żadnej pomyłki... Wrażenia nie do opisania i przyznam, że niemały udział w nich wzięły spojrzenia pań z sąsiednich stolików na swoich partnerów:"Ale fajny facet, ale jej zrobił niespodziankę!Szkoda, że mi nie zamówiłeś takiego Zorro." I spojrzenia tych panów:"Cholera, pojęcia nie miałem, że tu takie cyrki robią. Trzeba będzie przyjść jeszcze raz i zamówić tego pajaca, bo mi moja do końca życia nie daruje..." Natomiast my się czuliśmy obydwoje po królewsku, chociaż ciastko było do bani. A rozkojarzenie brało się stąd, że Mąż nie był pewien kiedy ten Zorro przyleci, jak to w ogóle wyjdzie i co ja na to, hihihi.
I co to człowiekowi po głowie chodzi i się przypomina wczesną nocą? Niezbadane są meandry otwierania się klapek w mózgu ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.