czwartek, 6 grudnia 2012

...

Wczoraj spotkałam znajomego. To ważny dla mnie człowiek - kiedyś pacjent, któremu udało mi się pomóc, dziś bliska dusza. Ma raka. Nieuleczalny, bardzo rzadki nowotwór skóry, maksymalny okres przeżywalności to 10 lat. Diagnozę postawiono ponad cztery lata temu, od wcześniejszych trzech miał objawy, ale leczono Go dermatologicznie. Wczoraj się zobaczyliśmy i jestem przerażona... On gaśnie... Nie można tego ująć inaczej... Wolniejszy chód, jakiś nieokreślony wysiłek, wewnętrzne zmęczenie, rezygnacja. W całym ciele i, co najgorsze, w oczach... Nie ma w nich już blasku, nawet gdy żartuje. Zgubiła się gdzieś ta ulotna iskra, która odzwierciedla duszę. Te znajome oczy są smutne, przygaszone, nieobecne, jakby... hmmm... Jakby się przez nie patrzyło na wylot. Jakby w głębi była pustka... 
Kilka lat temu przeżyłam podobne chwile. Zadzwonił do mnie dawny znajomy, powiedział o swojej chorobie. Był po pierwszej chemii, pełen zapału i woli walki. Kilkakrotnie później rozmawialiśmy, raz się widzieliśmy - wychudzony, wymęczony, ale tryskał optymizmem. Ostatni raz rozmawialiśmy w październiku i wtedy w Jego głosie usłyszałam tę pustkę. Mówił zupełnie inaczej. Nie da się tego opowiedzieć, ale wtedy mróz przeleciał mi po plecach. Czułam ,że choroba wygrywa. Zmarł w styczniu... Niedługo miną trzy lata...
Teraz czuję podobnie i bardzo, bardzo mnie to martwi... Czuję, że kolejny ważny dla mnie człowiek odchodzi... Nawet już nie walczy, odpuścił. Nie tylko z chorobą, ze wszystkim... Po prostu jest, nic więcej. I to nie jest depresja. Niestety... Nie mogę się z tym pogodzić. Nie chcę tego przeczuwać. Nie wyobrażam sobie jak to przyjmą jego bliscy. Wiedzielismy, że diagnoza jest zła, ale zawsze ma się nadzieję... Pod powiekami widzę Jego sylwetkę i mam dreszcze na plecach. Nie odchodź... Nie odchodź. Jeszcze nie teraz...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.