niedziela, 28 października 2012

Dotarliśmy!

Ufff... Trochę było ciężko. W piątek przepiękna pogoda, słońce przeświecające przez resztki złotych liści,  pod drzewami grube kolorowe kobierce, pachnące późną jesienią. A w sobotę za oknem pełnia zimy. Odsunęłam rano żaluzje i nie mogłam uwierzyć. Zadymka jak w środku lutego. Nawet malowniczo to wyglądało, ale na podróż kiepska sprawa :(
Musiałam spakować pół domu. Samego mleka, obiadków i pieluch była wielka torba. A gdzie reszta..? Ania ma mleko bezlaktozowe, na receptę, więc trzeba było wziąć cztery puszki. Jadę w miejsce, którego nie znam, miejscowość uzdrowiskowa nad morzem - jak tu z zaopatrzeniem po sezonie, aptekami, sklepami, wszystkim co potrzeba? Poza tym co innego być z mężem, co innego samej. Pogoda nienajlepsza, a jeśli nie będę mogła iść z wózkiem poza hotel, to jestem uziemiona na dobre. Przecież nie zostawię dziecka w pokoju. Idąc tym tokiem rozumowania, wzięłam wszystko...

Wyjechaliśmy po obiedzie, obładowni nie gorzej niż wielbłądy w karawanie. Aura odpuściła pod Poznaniem. Do końca podróży sucho i przyjemnie. Im bliżej morza, tym częściej pojawiały się bukowe lasy, usłane ciemnoczerwonymi liśćmi. Kilka razy przebiegły nam zwierzęta, co już nie było tak urocze - woleliśmy nie spotkać się oko w oko z sarną na drodze. Dojechaliśmy bardzo późnym wieczorem, rozbudzona wyjęciem z auta Ania powojowała nam do północy i przydała się dodatkowa godzina, sprezentowana przesunięciem czasu. Rano okazało się, że za oknem mamy sosnowy lasek, a pomiędzy drzewami widać morze. Mąż wybrał się na krótki spacer i mam dokładne instrukcje, którą ścieżką dojść do furtki i gdzie skręcić, żeby w pięć minut być na plaży. Mam nadzieję, że pogoda pozwoli skorzystać.
Przy śniadaniu poznaliśmy ludzi z Fundacji. Bardzo serdeczni i mili. O jedenastej konsultacje medyczne i dowiemy się jak specjaliści widzą możliwości Ani. Dobrze, że internet działa bez zarzutu, będę mogła pisać bez ograniczeń :)


1 komentarz:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.