poniedziałek, 29 października 2012

Intensywny dzień za nami

Zapowiada się, że kolejne też takie będą. Wypełnione co do minuty. Zaczęłyśmy karmieniem, potem Vojta i śniadanie. Po śniadaniu zamieniłam kilka słów z neurologiem, ale niewiele chciał powiedzieć, tak jak wszyscy. Potem krótkie zebranie na sali konferencyjnej, a zaraz po nim przejście na salę i szkolenie z masażu neurorefleksologicznego. Mam je przez dwa dni, razem z dwiema innymi mamami. Potem zmiana, my na zabiegi, a pozostałe mamy i tatusiowie rotacyjnie do końca turnusu na szkolenie. Przed rozpoczęciem nauki Ania usnęła, więc patrzyłam jak ćwiczą moje sąsiadki i poszłam po butlę z mlekiem dla córci, bo już była pora. Mała zjadła i poćwiczyłyśmy masaż (nawet nieźle nam poszło) i już trzeba było ćwiczyć Vojtę. Uznałyśmy ,że umiemy co trzeba i wyruszyłyśmy na spacer, korzystając z przepięknej pogody. Mąż dzwonił, że u nas nadal śnieg, a tu cudnie i jesienne słoneczko, a przed budynkiem kwitną pelargonie. Ania przespała słodko cały spacer, ja pogadałam z teściową i  wróciłyśmy akurat tak, żeby podgrzać słoiczki i zjeść obiadek. Najpierw Anula w pokoju, potem mama na stołówce, w towarzystwie Anuli. Warto dodać, że mieszkamy w drugim skrzydle budynku, tzw. hotelu leśnym, oddzielonym od części głównej dość długim łącznikiem. Posiłki, zabiegi i basen są w głównym budynku czyli trzeba się przespacerować, po drodze używając windy. W naszej grupie tylko dwoje dzieci nie korzysta z wózków, a winda jest jedna. Za to jest kilka osób z innego turnusu, również z wózkami. 
Po obiedzie powrót do pokoju, Vojta i drzemka, ja w tym czasie ogarnęłam kilka spraw typu wyparzenie butelek i przepierka. I telefon do MężoTaty. Po drzemce butla mleka i na basen. Dojście do basenu - najpierw platforma schodowa dla wózków, potem winda. Bardzo miły punkt programu, chociaż woda była ciut za chłodna. Jutro ma być już taka jak trzeba. Ania w basenie jak ryba w wodzie, radosna, rozkokoszona i aktywna. Super, że były z nami animatorki, można było poprosić o potrzymanie dziecka albo podanie ręcznika. Z jedną ciocią pobawiłyśmy się dłuższą chwilkę i nawet mama mogła później przepłynąć basen, moje towarzyskie dziecko akceptowało to bez problemów.
Prosto z basenu na kolację, po niej do pokoju na Vojtę, kąpiel i butlę z kaszką. Ponieważ Anula nie usnęła, zdecydowałam się iść na koncert gongów. Bardzo fajna sprawa, super relaks, nie na tyle jednak by Młoda odpłynęła, zatem do pokoju spać, ale najpierw jeszcze kilka słów na skypie ze stęsknionym Tatą. W końcu przyszła kryska i Matysek śpi :)  
Nie wszystkie dzieci dobrze zniosły takie tempo, do którego trzeba doliczyć aklimatyzację do miejsca, ludzi i zabiegów. Jak to dobrze, że mam taką pogodną, cierpliwą i wszystkiego ciekawą córcię. I taką kochaną oczywiście.

Mam nadzieję, że znajdę czas na moją pasję, o której jeszcze nie pisałam, ale napiszę. Tym bardziej, że mam pewne zobowiązanie i trzeba ten czas wykroić...

Jeszcze jeden temat coraz głośniej domaga się wyrzucenia z siebie. Ostatnio wciąż się gdzieś wałkuje, wyskakuje jak diabeł z pudełka. Temat smutny, ponury i obrzydły, ale nieunikniony - pierwszy mąż. No cóż, wkrótce trzeba będzie... Ale nie dziś. Dziś jeszcze książka i spać. Spaaaaać!  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.