środa, 21 listopada 2012

Sting

Najulubieńszy, najfantastyczniejszy, najzdolniejszy, najprzystojniejszy - mój Sting gra dzisiaj swoje największe hity o krok ode mnie, w Łodzi. I mnie tam, niestety, nie będzie. Cóż, tak bywa, choć trochę żal... Mąż nawet dzwonił i pytał, znalazł jeszcze kilka biletów na trybuny, ale zrezygnowałam. Byłyśmy jeszcze chore, cena biletu dość wysoka - wolę te pieniądze przeznaczyć na leczenie Ani, a poza tym sama na tym koncercie... Nie, jednak nie. Uwielbiam tego gościa, ale tym razem odżałuję. Może jeszcze przyjedzie? Pewnie tak, bo polubił nasz kraj i wiernych fanów, był w Polsce wiele razy. I ja też go wiele razy widziałam :)

Pamiętam pierwszy koncert Stinga w Polsce. Jestem jego fanką od lat osiemdziesiątych, od końcówki The Police i początków kariery solowej. Dwie pierwsze solowe płyty Stinga uważam za muzyczne perły i mogę ich słuchać w nieskończoność. Bardzo chciałam móc wysłuchać tych wspaniałości na żywo. Ten upragniony, wymarzony koncert został wyznaczony na 1 czerwca 1996 roku, datę... terminu mojego porodu z bliźniakami! Mimo takiego zbiegu okoliczności drugi mąż ( czyli Eks) kupił w przedsprzedaży bilet. Jeden, dla mnie. Urodziłam pod koniec kwietnia i pojechałam na koncert. Nie mieliśmy wtedy samochodu, tłukłam się pociągiem, w połogu, szaleństwo. I byłam szczęśliwa! Koncert był fantastyczny i niezapomniany. Nocny powrót z warszawskiego Stadionu Gwardii na dworzec również - falujący tłum szczelnie wypełniający jezdnię i chodniki, koczowanie od trzeciej nad ranem aż do przyjazdu pociągu, ogromne zmęczenie wymieszane z adrenaliną. Jest co wspominać.
W 2000 roku w Spodku mnie nie było,  ale rok później, znów w Warszawie - już tak. Wybraliśmy się z Eksem, już komfortowo - maluchem. Wrażenia wspaniałe. Idol kazał na siebie czekać kolejne cztery lata, przyjechał dać koncert z okazji zmian w jednej z sieci telefonii komórkowej. Znowu Warszawa, Służewiec. Wejściówkę zawdzięczam Eksowi - choć nie byliśmy już razem, wygrał ją dla mnie w konkursie radiowym. Niewielu byłych mężów zdobyłoby się na taki gest. W ogóle to jest porządny facet, nie powiem na niego złego słowa. Nie wyszło nam, tak bywa. Męczyliśmy się i widać było, że szczęśliwego związku nie stworzymy choćbyśmy pękli, lepiej było dać sobie spokój. Zachowaliśmy dobre relacje, wspólnie ustalamy kwestie wychowawcze, jest dobrym ojcem dla synów i starszej córki, którą kocha i traktuje jak swoją. Pomagamy sobie, jeśli zajdzie potrzeba. Szanują się z obecnym Mężem. Cieszę się, że tak nam się ułożyło po rozwodzie i nasze dzieci ucierpiały jak najmniej. I to tyle, wracam do Stinga :)
Ten służewiecki koncert zawiódł chyba nie tylko mnie, ale czego oczekiwać po darmowej chałturze dla 100 tys. widzów, często przypadkowych, pytających: "Co to za gość?" Dwóch muzyków, trzy gitary, najprostrze aranże. Ale był i ja byłam, a to już coś!
Czerwiec 2008. Ja na interferonie, na miękkich nogach. Mam problem z pokonaniem kilku schodów, brakuje mi tchu kiedy idę. Podróże gdziekolwiek są torturą - bolą mięśnie i stawy, pojawiła się choroba lokomocyjna. A tu Sting reaktywował The Police... Chorzów. Jedziemy! Mąż mnie wspiera, wcale nie w przenośni - plecy odmówiły mi posłuszeństwa i drugą część koncertu leżę na jego klacie. I jest podwójnie wspaniale ;) Mam pamiątkowe zdjęcie - przerzedzone chemią włosy ukryte pod czapką z daszkiem, blada buzia, sińce pod oczami, a w łapce bilet i szczęście w oczach. 
Dwa lata później w Poznaniu byłam już zdrowa. Otwarcie stadionu na Euro i koncert z orkiestrą symfoniczną. Wspaniały! Rewelacyjne aranżacje, super atmosfera. I była z nami moja Córa, którą skutecznie zaraziłam uwielbieniem dla Idola. 
A teraz wspaniałe Żądełko gra tak blisko... Echhh...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.