czwartek, 1 listopada 2012

Moja Babcia

Dziś Wszystkich Świętych, którego tu się nie czuje. Jesteśmy w wirze zabiegów i tego, co na bierząco. Nie mogę być na grobach, choć w tym roku tak bardzo chciałam, ponieważ rok temu też nie było mnie u Babci i innych.. Musiałam leżeć i oszczędzać się, zrastało mi się żebro, które pękło gdy zemdlałam w 18 tygodniu ciąży, przy pierwszym krwotoku. Nie mogłam podróżować. Udało mi się w Zaduszki podjechać z mężem na chwilę na nasz cmentarz i zapalić lampkę przy krzyżu, ale ominęła mnie zaduma, magia i wyjątkowość Święta Zmarłych. Może to dziwnie zabrzmi, ale lubię to święto. Zawsze lubiłam. Lubię zapach butwiejących liści i palących się zniczy, tłumy ludzi sunące powoli alejkami, piękne bukiety i wiązanki wokół, spotkania ze znajomymi przy grobach, cały klimat tego dnia. A szczególnie wieczór rozświetlony płomieniami i czerwone łuny nad cmentarzem. I pamięć o tych, którzy odeszli.
W tym roku też mnie nie ma, ale pamięć trwa. Dobrze, że Ania zasnęła i mogę przez chwilę powspominać nie czekając do wieczora. Zawsze odwiedzam wiele grobów, ale pierwszy i najważniejszy to miejsce spoczynku mojej Babci, która była dla mnie wyjątkowym człowiekiem. I jedynym oparciem. 
Nie miałam szczęśliwego dzieciństwa. Ojciec odszedł gdy miałam dwa latka i widziałam go później trzy, może cztery razy w życiu. Nie był zainteresowany byciem ojcem. Płacił alimenty i na tym koniec. Przypuszczam, że gdyby był pewien, że nie poniesie żadnych konsekwencji, nie płaciłby. Gdy trochę podrosłam, próbowałam się z nim kontaktować, pisałam listy na adres podany na przekazach, prosiłam żeby się odezwał. Bez skutku. Tak samo postępował wobec syna z pierwszego małżeństwa (moja matka była jego drugą żoną). Dzieci dla niego nie istniały i koniec. Ból i poczucie odrzucenia towarzyszyły mi przez wiele dorosłych lat i bardzo ciężko pracowałam by móc się ich pozbyć. Udało mi się. W tej chwili ten człowiek nie budzi we mnie już żadnych uczuć. Nie miałam też kontaktu z jego rodziną, poza babcią, która ubolewała nad postępowaniem swojego syna i usiłowała coś zmienić, ale nic nie wskórała. Z nią też miałam sporadyczny kontakt, ale ważne było, że się czasem odezwała.
Moja matka nie poradziła sobie z życiem i nie potrafiła nim pokierować tak, bym miała choć w miarę normalny dom. Nie będę rozwijać tego wątku, ale było w tym domu tak, że większość czasu starałam się spędzać z Babcią ze strony matki i postanowiłam się wyprowadzić zaraz po osiemnastych urodzinach. Było bardzo źle. Bardzo, bardzo źle. I gdyby nie Babcia, nie wiem czy pisałabym dziś te słowa. Raczej nie.
Babcia była ciekawą osobą - malutka, chuda, żylasta i bardzo prędka. Paliła dwie paczki dziennie i zasuwała jak mały samochodzik. Świetnie gotowała i najczęściej tak okazywała mi swoją miłość. Piekła, robiła pierogi, smażyła naleśniki, a potem siadała naprzeciwko mnie i patrzyła w zachwycie jak jem. Dzięki niej mam wieczne problemy z wagą, ale i tak Ją kocham. I tak jak Ona zapasam rodzinę...
Poza tym była kostyczna i tylko czasem mnie uścisnęła twardą ręką lub szorstko pogłaskała. Ponieważ nie umiała okazywać uczuć i spędzać ze mną czasu, nauczyła mnie grać w karty i w taki sposób się integrowałyśmy. Broniła mnie kiedy było trzeba. Potrafiła wybiec z domu z parasolką i gonić chłopaka, który zabrał mi rower. Nikomu nie dawała zrobić mi krzywdy i zawsze wiedziałam, że kocha mnie nad życie. Nigdy nie pogodziłam się z tym, że w późnej starości dopadła Ją miażdżyca i otępienie i nie mogła mieszkać ani sama, ani z nami, ponieważ wymagała całodobowej opieki. Starałam się znaleźć Jej miejsce najlepsze z możliwych, ale do dziś mi źle i ciężko, że tak musiało być. Najgorsze jednak jest to, że nie zdążyłam się z Nią pożegnać. Dostała zawału serca w Sylwestra, ja leżałam w szpitalu zakaźnym 60 km dalej, z trójką dzieci chorych na jelitówkę. Nie miałam samochodu, było 20 stopni mrozu i zaspy po pas. Mogłam do Niej pojechać dopiero 2 stycznia z samego rana, autobusem. I Ona do tego czasu żyła. Czekała na mnie z biedym pękniętym sercem. Zmarła 10 minut przed tym, jak wbiegłam na szpitalny oddział. Czuła, że już jestem blisko i może spokojnie odejść... 
Bardzo przeżyłam Jej śmierć i często mi Jej brakuje, ale wiem, że gdzieś tam z góry przygląda mi się i trzyma za mnie kciuki. Od czasu narodzin Ani często ją proszę żeby poszła w niebiesiech gdzie trzeba i podesłała mi na dole dobrych ludzi i zmiany na lepsze. I podsyła!
Dziś rano się spłakałam. Karima stanowczo stwierdziła, że w ciągu dwóch lat Ania będzie zdrowa. Muszę przestrzegać diety dla niej, ćwiczyć i masować, ale ona widzi, że moje dziecko wyzdrowieje.
Babciu, dziękuję!

3 komentarze:

  1. My, wszystkie topikowe cioteczki, również wierzymy,że Ania będzie zdrowa.Tego Gosiu w chwilach zwątpienia trzymaj się

    OdpowiedzUsuń
  2. Spłakałam się dzisiaj czytając Twój wpis,Ania wygrała los na loterii mając taką wspaniała mamę.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.